Polska prezydencja w Radzie UE – zmarnowana szansa na realny wpływ biznesu i nauki
Polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej miała być impulsem do wzmocnienia pozycji naszego kraju w europejskim procesie decyzyjnym. Jednak zamiast przełomu obserwujemy powtarzający się scenariusz – polski biznes i nauka pozostają na marginesie najważniejszych unijnych debat i decyzji.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego polska prezydencja w Radzie UE nie przyniosła przełomu w "obecności" polskiego biznesu i nauki w Brukseli.
- Jakie są realne liczby i przykłady dotyczące polskiego lobbingu na tle innych państw członkowskich.
- Jak nadchodząca duńska prezydencja może być szansą – lub kolejnym straconym momentem – dla Polski w europejskiej polityce gospodarczej i innowacyjnej.
Od pierwszego felietonu w ramach tej serii przekonuję, że prawdziwa przepaść dzieląca nas od liderów Europy Zachodniej nie dotyczy już poziomu innowacyjności czy wielkości gospodarki. Dotyczy natomiast znikomej obecności polskich firm, organizacji branżowych i instytucji naukowych w Brukseli. To miejsce, w którym powstaje ponad 70 proc. prawa regulującego życie gospodarcze UE. Zapadają tu kluczowe decyzje dotyczące finansowania przemysłu, ale też europejskich badań i nauki. Pomimo historycznej szansy, jaką była prezydencja, sytuacja ta praktycznie nie uległa zmianie.
„Polskie firmy są wciąż słabo obecne w Brukseli, a przecież to właśnie tam podejmowane są decyzje kluczowe dla konkurencyjności na unijnym rynku i tam powstaje prawo Unii Europejskiej” – podkreślał już w 2019 roku raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Raport wskazywał wówczas, że Polska miała 112 podmiotów lobbujących w Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim. Liczba ta, choć na pierwszy rzut oka imponująca, niewiele jednak mówi o rzeczywistym wpływie Polski na decyzje w Brukseli. Większość z tych podmiotów ogranicza się bowiem do jednorazowych działań. To np. wybranie się do Brukseli na pojedyncze spotkanie z przedstawicielami instytucji unijnych, wizyta w Komisji czy Parlamencie i co najważniejsze – pamiątkowe selfie z europosłem. To nie lobbing, a raczej turystyka lobbingowa. Prawdziwą miarą polskiej obecności są dopiero ci, którzy przebywają w Brukseli stale, budując trwałe relacje i realnie wpływając na unijne procesy decyzyjne.
Przepaść, która się powiększa
Tuż przed startem prezydencji zwracałem uwagę, że według danych portalu lobbyfacts.eu, opartym na oficjalnym unijnym rejestrze transparentności, 13 grudnia 2024 roku zaledwie 10 polskich organizacji lub firm miało oficjalne biura w Brukseli. W porównaniu do 253 organizacji z Niemiec, 151 z Francji czy 155 z USA wypadamy bardzo słabo. Czy coś się zmieniło przez ostatnich pięć miesięcy prezydencji? Tak, oficjalne stałe biura w Brukseli ma dziś 12 polskich organizacji – pojawiły się zatem dwie nowe: Allegro oraz Helios Strategia Polska. W tym samym czasie Niemcom przybyły trzy nowe przedstawicielstwa.
Kiedy kraje zachodnie traktują lobbing jako podstawowe narzędzie budowania przewagi gospodarczej, w Polsce wciąż kojarzy się on negatywnie. W rezultacie bez silnego i profesjonalnego lobbingu głos polskiego biznesu i nauki pozostanie niesłyszalny. Kluczowe regulacje nadal są kształtowane bez naszego udziału.
„Polski biznes musi zwiększyć swoją obecność i aktywność w Brukseli, szczególnie w zakresie lobbingu. Jeśli tego nie zrobi, jego głos – podobnie jak głos całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej – pozostanie niesłyszalny” – alarmowali na początku roku przedstawiciele Konfederacji Lewiatan.
Kto zawinił
W styczniu Związek Business & Science Poland poinformował, że Polska Grupa Zbrojeniowa (PGZ) otworzyła, przy jego wsparciu, swoje biuro w Brukseli. Była to obiecująca wiadomość, zwłaszcza w kontekście planowanych prac nad nowymi zasadami finansowania europejskiego przemysłu obronnego. Zaciekawiony szczegółami – szczególnie tym, kto pokieruje nowym biurem – zapytałem rzecznika prasowego PGZ o konkretne informacje. Niestety odpowiedź okazała się rozczarowująca: „Biuro PGZ w Brukseli nie ma dyrektora. Zgodnie z decyzją Zarządu koordynację prac placówki prowadzi pracownik PGZ, na stałe zatrudniony w Warszawie”. Trudno więc mówić o realnej, stałej obecności – jest to raczej symboliczna, wirtualna placówka zarządzana zdalnie.
Dziś już wiemy, jak zakończyła się ta historia. Europoseł Michał Dworczyk, komentując głosowanie w Parlamencie Europejskim dotyczące Europejskiego Programu na rzecz Przemysłu Obronnego (EDIP), napisał: „Dziś kolejna brutalna lekcja, czym jest naprawdę europejska solidarność (...). Niemal wszystkie polskie propozycje – w tym złożone przez PO – zostały odrzucone. Europosłowie PO starali się walczyć o poprawki dobre dla Polski – niestety przegrali z kretesem”.
Diagnoza europosła Dworczyka jest jednak błędna. To nie brak europejskiej solidarności czy mobilizacji europosłów był kluczowym powodem porażki. To brak konsekwentnej i efektywnej aktywności polskich lobbystów w Brukseli. Biznes z Francji czy Niemiec dysponował stałymi przedstawicielstwami i doświadczonymi ekspertami z wypracowanymi relacjami. Polska branża zbrojeniowa i technologiczna mogła liczyć jedynie na wirtualne biuro PGZ zarządzane na odległość z Warszawy. Rezultat nie mógł być inny.
Dania przejmuje stery – czy Polska wykorzysta potencjał współpracy?
Biorąc pod uwagę stan rzeczy, aż strach pomyśleć, że wraz z początkiem duńskiej prezydencji, która oficjalnie rozpocznie się pierwszego lipca 2025 roku, polski lobbing może zniknąć z brukselskiego radaru. Tymczasem Dania przejmuje stery w jednym z kluczowych momentów dla Europy. Ma ambitny program: w centrum uwagi znajdą się konkurencyjność gospodarcza, zielona transformacja, bezpieczeństwo, wsparcie dla Ukrainy oraz wdrażanie rozwiązań z raportu Draghiego dotyczącego strategicznej konkurencyjności Europy. Dania, kierowana przez szeroką koalicję polityczną, zapowiada także intensywną pracę nad innowacjami, energetyką odnawialną i cyfryzacją. Jej prezydencja będzie okazją do budowy nowych sojuszy i pogłębiania współpracy w kluczowych sektorach.
To szczególnie istotne w kontekście polsko-duńskich relacji gospodarczych. W Polsce działa już ponad 750 duńskich firm. Wartość duńskich inwestycji sięga 6 mld euro – to prawie 40 proc. wszystkich skandynawskich inwestycji w naszym kraju. Duńskie firmy są obecne w niemal każdej branży: od przemysłu spożywczego (Sokołów, Netto) przez budownictwo (VELUX, Rockwool, Danfoss), po energetykę odnawialną (Ørsted, Vestas) i nowoczesne technologie (Netcompany, ISS). Wspólne projekty, jak budowa farmy wiatrowej Baltica 2, czy rozwój centrów usług i R&D, są filarami transformacji energetycznej i cyfrowej w Polsce. Duńskie firmy chętnie korzystają z polskiego potencjału kadrowego. Coraz częściej traktują nasz kraj jako kluczowy rynek dla dalszej ekspansji w Europie.
Tym bardziej niepokoi, że dla wielu polskich organizacji zakończenie własnej prezydencji może stać się wygodnym pretekstem, by znów „zapomnieć” o Brukseli. Tymczasem należy wykorzystać duńskie przewodnictwo do zacieśniania relacji, budowania sojuszy i wspólnych inicjatyw z partnerem, który ma realny wpływ na kształtowanie unijnej agendy. To właśnie teraz powinniśmy być najbardziej aktywni. Powinniśmy szukać partnerstw i uczyć się od Duńczyków, którzy od lat skutecznie łączą biznes, innowacje i politykę europejską.
Główne wnioski
- Polski biznes nie wykorzystał prezydencji do zbudowania trwałej i profesjonalnej obecności w unijnym centrum decyzyjnym.
- Bez strategicznego i długofalowego podejścia do lobbingu, głos Polski w Brukseli pozostanie marginalny, niezależnie od politycznych deklaracji.
- Duńska prezydencja to nie tylko kolejna rotacja – to szansa na partnerstwo i naukę, którą Polska powinna aktywnie wykorzystać, zamiast znikać z unijnego horyzontu.