Przepisy mają w małym palcu, fizycznie są świetnie przygotowane. Dlaczego tak mało kobiet sędziuje mecze mężczyzn? (WYWIAD)
Na kursie na piłkarskiego sędziego była jedyną kobietą. Miała sędziować wyłącznie na linii, ale ostatecznie została uznaną w Europie sędzią główną. Prowadziła również mecze mężczyzn, w których zdarzało się jej słyszeć wulgarne komentarze. Monika Mularczyk przez ponad dwadzieścia lat sędziowała na polskich i zagranicznych boiskach. W XYZ opowiada o stereotypach dotyczących sędziujących pań, różnicach w grze kobiet i mężczyzn oraz o tym, że nawet perfekcyjna znajomość przepisów czasami nie wystarcza, by podjąć właściwą decyzję.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie komentarze ze strony piłkarzy zdarzało się słyszeć Monice Mularczyk.
- Co najbardziej odróżnia mecze kobiet i mężczyzn z perspektywy sędzi.
- Dlaczego sędziom zdarza się podjąć złą decyzję nawet wtedy, gdy dobrze widzą boiskowe zdarzenie.
Warto wiedzieć
Monika Mularczyk
Była polska sędzia piłkarska. Przez ponad 20 lat sędziowała mecze w polskich oraz międzynarodowych rozgrywkach. Prowadziła finał kobiecych mistrzostw Europy do lat 19 oraz trzy finały Pucharu Polski kobiet. Sędziowała także spotkania mężczyzn. Obecnie prowadzi zajęcia wychowania fizycznego w jednej ze szkół w Skierniewicach.
Michał Banasiak, XYZ.pl: Kobieta sędziująca mecze mężczyzn budzi dziś jeszcze zdziwienie?
Monika Mularczyk, była sędzia międzynarodowa: Myślę, że nie. Wiele się zmieniło od czasu, gdy zaczynałam i gdy było nas naprawdę niewiele. Dziś kobiety prowadzą mecze mężczyzn w europejskich rozgrywkach, były obecne na ostatnim mundialu i stało się to czymś zupełnie normalnym. Powinniśmy patrzeć na to, że na mecz przyjeżdża sędzia. Nie kobieta, nie mężczyzna, po prostu sędzia.
W Katarze w 2022 roku Stéphanie Frappart została pierwszą kobietą, która poprowadziła mecz męskich mistrzostw świata. Patrzyła pani na nią z zazdrością?
Na pewno z dumą. Stéphanie to tytan pracy. Ewenement na skalę światową. W pełni zasłużyła na to, by znaleźć się na mundialu w Katarze. Ale były tam też sędzie asystentki. Od kolegów wiem, że jedna z nich biegała na testach szybciej niż niejeden mężczyzna.
Kobiet w męskich rozgrywkach przybywa, ale nadal mówimy o pojedynczych przypadkach. Co jest powodem?
Żeby znaleźć się w gronie najlepszych sędziów prowadzących najważniejsze mecze, trzeba przejść długą i wymagającą drogę. Przecież nawet nie wszystkim mężczyznom się to udaje. Nie wystarczą dobre noty w sezonie. Trzeba też być odpowiednio przygotowanym fizycznie. Kobiety muszą zaliczać dokładnie te same testy co mężczyźni, a jednak pod względem fizycznym mamy naturalnie trudniej. Do tego najwyższy poziom osiąga się mniej więcej w wieku 35–40 lat, co dla kobiecego organizmu jest ogromnym obciążeniem. Myślę, że to główny powód, dla którego w męskiej piłce nadal nie ma wielu sędzi.
W Ekstraklasie mieliśmy już sędzię na linii, ale jako główną jeszcze nie.
Wszystko zależy od władz naszej piłki. Ostatnio pierwszy raz w historii kobieca trójka prowadziła mecz w najwyższej lidze męskiej w Albanii. Myślę, że i na nas przyjdzie czas. Droga dla kobiet nie jest zamknięta, natomiast żeby sędziować w Ekstraklasie, najpierw trzeba przejść przez szczeble II i I ligi. Do tego potrzebne jest też końskie zdrowie. Wejście na najwyższy poziom męskich rozgrywek wymaga od kobiet przekroczenia pewnych barier pod względem fizyczności. To z kolei wiąże się z kontuzjami, urazami i wymuszonymi przerwami. Chcąc utrzymać się w tym zawodzie jak najdłużej, musimy mieć z tyłu głowy wszystkie te aspekty.
Pani zaczynała pracę z gwizdkiem w 2003 roku. Ile kobiet było wówczas na kursie sędziowskim?
Byłam jedyna.

Praca sędzi była pani marzeniem?
To wyszło zupełnie przypadkowo. Bywałam na różnych meczach w naszym okręgu. Podczas jednego z nich stałam obok Grzegorza Golisa, który był wówczas najbardziej znanym sędzią w Skierniewicach. Przy jednej z boiskowych sytuacji zapytał mnie o opinię. Okazało się, że coś tam wiem, że rozumiem grę i wtedy zaproponował mi zapisanie się na kurs sędziowski.
Od razu była pani na tak?
Nie traktowałam tego poważnie na początku, ale od dziecka byłam związana ze sportem. Co prawda piłki nożnej nigdy nie trenowałam, ale oglądałam dużo meczów z moim tatą. Pomyślałam, że spróbuję czegoś nowego.
Koledzy z kursu nie byli zdziwieni, że pojawiła się na nim kobieta?
Przede mną była już w okręgu jedna sędzia, więc nie było to aż tak zaskakujące. Poza tym z jakiegoś powodu od razu widziano we mnie potencjał i chociaż sama nie miałam wielkich planów wobec swojej przyszłości w roli sędzi, czułam, że jestem bardzo dobrze traktowana.
Idąc na kurs, spodziewała się pani sędziować mecze kobiet czy mężczyzn?
Kompletnie się nad tym nie zastanawiałam. To, czego byłam pewna, to że będę sędziowała na linii. I rzeczywiście tak wyglądały moje początki. Sędziowałam wyłącznie w charakterze sędzi asystentki.
Aż do?
Aż do meczu towarzyskiego między drużynami sędziów z łódzkiego i mazowieckiego kolegium sędziów. Tam też miałam sędziować na linii, ale wspomniany Grzegorz Golis wraz z naszymi władzami miał inne plany. Porozumiał się z resztą zespołu i ustalili za moimi plecami, że będę sędzią główną. Dowiedziałam się o tym dopiero po wyjściu na boisko. Na początku prawie się rozpłakałam. Ale później jakoś poszło. I tak szło przez ponad 20 lat.
Co było trudniejsze: nauczyć się przepisów czy fizycznie przygotować do biegania w pełnym skupieniu przez 90 minut?
Od czwartej klasy szkoły podstawowej trenowałam lekką atletykę, więc fizycznie byłam dobrze przygotowana. Jeśli chodzi o przepisy gry, to kiedyś na egzaminie obowiązywał bank pytań, zawierający tysiąc różnych zagadnień. Po kilkukrotnym przeczytaniu książki z przepisami gry na większość pytań potrafiłam już odpowiedzieć, ale były też pytania podchwytliwe albo dotyczące sytuacji, które na meczach zdarzają się niezwykle rzadko. Sędzia musi wiedzieć, jak wtedy reagować.
A jak trudno było przenieść wiedzę teoretyczną na boisko? Przepisów można się nauczyć – jak wielu by ich nie było. Ale potem przychodzi mecz: wszystko dzieje się szybko, decyzję trzeba podejmować natychmiast. W dodatku jest presja ze strony drużyn, kibiców.
I z tym był większy problem. Dopóki sędziowałam na linii, wszystko wydawało się łatwiejsze, ale gdy zaczęłam sędziować na środku… Pamiętam swój pierwszy mecz – ten prawdziwy, już nie towarzyski. To był mecz dzieci. Nie podyktowałam karnego, który był oczywisty dla wszystkich.
A pani nie widziała tej spornej sytuacji.
To była sytuacja oczywista również dla mnie, ale zabrakło mi odwagi. Zabrakło podjęcia decyzji w danej chwili. Impulsu, że trzeba użyć gwizdka. Znasz przepisy, wychodzisz na boisko bez tremy, ale to za mało. Trzeba bardzo szybko reagować na to, co się dzieje. I mieć odwagę do podejmowania decyzji. To przychodziło z czasem, z każdym kolejnym meczem.
To chyba dobrze, że na początku można było się przećwiczyć w rozgrywkach dziecięcych? Oczywiście dla grających tam młodych piłkarzy to cały świat, rodzice też potrafią dać się sędziom we znaki, ale jednak zakładam, że odpowiedzialność i presja są nieporównywalnie mniejsza niż w piłce seniorskiej.
W tamtym meczu, po tym niepodyktowanym karnym, jedna z mam krzyczała z trybun, że zakończy mi karierę. To był mój pierwszy mecz, więc pomyślałam sobie, że nawet nie ma czego kończyć. Dość szybko przeszłam jednak do „okręgówki" i czwartej ligi. Władze naszego wydziału sędziowskiego oszczędziły mi sędziowania w B Klasie czy A Klasie, co jest dla sędziego największym wyzwaniem. A potem trafiłam już na szczebel centralny. Najpierw jako asystentka, a potem już jako sędzia główna.

Jak piłkarze reagowali na to, że ich mecze sędziowała kobieta? Nawet dziś nie jest to powszechna rzecz. Dwadzieścia parę lat temu kobiet z gwizdkiem było bardzo mało.
Z piłkarzami jest tak, że przez pierwsze 15 minut sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić. Testują granice. Mój styl sędziowania był raczej „angielski", tzn. że miałam dość wysoki pułap faulu. Myślę, że dzięki temu po pierwszym kwadransie panowie skupiali się już na grze, zamiast próbować mnie „oszukać”. Natomiast jeszcze przed meczami zdarzało się nam słyszeć bezpośrednie komentarze lub docierały do nas opinie kibiców czy działaczy w stylu: „Boże, znowu te kobiety będą nam sędziować”. To już łagodniejsza wersja tego, co naprawdę padało.
Gorsze były uszczypliwości od zawodników czy kibiców?
Sędzia musi wyłączyć się na to, co dzieje się dookoła Często więc nawet nie słyszałam komentarzy z trybun, ale na pewno słyszałam głośny doping, który w moim przypadku działał wyłącznie motywująco A jeśli chodzi o zawodników, pamiętam jeden z meczów Młodej Ekstraklasy w Bełchatowie. Po jednej z akcji niezadowolony z mojej decyzji bramkarz przez całe boisko krzyknął do mnie „ty ch…”. Moja asystentka śmiała się, że takie akurat określenie padło wobec kobiety. Oczywiście musiałam pokazać mu czerwoną kartkę. Po meczu przyszedł do mnie i przeprosił. Mówił, że poniosły go emocje. Taki to zawód. Krytyka jest częścią naszej profesji. Czasami obraźliwa, czasami bezpodstawna. Zawsze jednak potrafiłam być samokrytyczna. Każdy z nas popełnia błędy, ale nie każdy potrafi się do nich przyznać. Ważne, aby mieć świadomość tego, co zrobiliśmy źle i wyciągać wnioski na przyszłość.
Pamięta pani jakąś sytuację tego typu?
Podczas meczu Młodej Ekstraklasy na Gwarku Zabrze podyktowałam rzut karny, którego nie powinno być. W zamieszaniu pod bramką widziałam jakąś „rękę widmo". To była sytuacja z końcówki meczu, a ten karny decydował niestety o wyniku. Po ostatnim gwizdku szybko musiałyśmy ewakuować się do szatni. Z kolei w Działoszynie, na meczu czwartej ligi, będąc jeszcze sędzią asystentką, podniosłam spalonego – co było dobrą decyzją, ale niezrozumiałą dla wszystkich. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, kibice chcieli mnie zlinczować. Mieliśmy problemy z wyjazdem ze stadionu.
Piłkarze i działacze dobrze znają przepisy?
W naszym kraju mamy samych fachowców od przepisów gry w piłkę nożną. A tak zupełnie poważnie w najwyższych klasach rozgrywkowych wygląda to nieźle. Kluby zarówno męskie, jak i kobiece mają regularne szkolenia prowadzone przez sędziów, więc jak tylko pojawiają się jakieś zmiany w przepisach, wszyscy są na bieżąco informowani. W niższych ligach bywa już różnie. Zwłaszcza kiedy dochodzi do jakiejś rzadko spotykanej sytuacji, która jest opisana w przepisach, ale np. zawodnicy nigdy się z nią nie spotkali.
Jakie były największe różnice w sędziowaniu meczów kobiet i mężczyzn?
Sędziowanie kobiet i mężczyzn w piłce nożnej opiera się na tych samych przepisach, ale różni się dynamiką gry, poziomem dopuszczalnego kontaktu fizycznego, komunikacją z zawodnikami czy specyfiką prowadzenia meczu. Co do zasady w meczach kobiet na pewno jest mniej przewinień. Gra jest bardziej „czysta". Kolejna różnica to symulacje. Mężczyźni wymuszają faule, oszukują, wyolbrzymiają kontakt zdecydowanie częściej niż kobiety. Ja sama w meczach kobiecych pokazałam za symulacje może pięć kartek.
A podważanie decyzji sędziego? Oglądając tegoroczne EURO kobiet miałem wrażenie, że piłkarkom łatwiej przychodzi zaakceptowanie decyzji sędzi niż w przypadku piłkarzy.
W meczach męskich niemal każda kontrowersyjna sytuacja kończy się głośnym protestem, machaniem rękami czy krzykami, natomiast w kobiecej piłce często nawet ewidentny błąd sędziego jest przyjmowany spokojnie i bez zbędnych emocji. Dlatego podczas szkoleń podkreśla się, że zachowanie zawodników, ich reakcje lub brak reakcji nie może mieć wpływu na decyzje.
Z perspektywy boiska zauważała pani, że piłka kobieca się rozwija?
Oczywiście. Piłka nożna kobiet jest jedną z najmocniej rozwijających się obecnie dyscyplin na świecie. Dwukrotnie miałam okazję uczestniczyć w EURO kobiet w roli sędzi. Najpierw w 2013 roku w Szwecji, w charakterze sędzi technicznej i cztery lata później w Holandii, już prowadząc mecze na środku. I nawet na przestrzeni tych czterech lat zauważalna była ogromna różnica – organizacyjnie, medialnie, ale też pod względem samego poziomu gry, szybkości, fizyczności. Kolejne dwie najważniejsze imprezy kobiece w Europie śledziłam już w roli kibica, częściowo na żywo, a resztę w telewizji. W Anglii byłam na meczu otwarcia i wtedy wydawało się, że ciężko będzie przebić „angielskie” EURO, a tymczasem ostatnie mistrzostwa Europy w Szwajcarii zaskoczyły chyba wszystkich. Wypełnione stadiony, fantastyczni kibice, zdrowa, przyjazna atmosfera to jest coś, co powoduje, że uwielbiam kobiecy futbol i coraz więcej ludzi podziela mój entuzjazm.
Mecz, który najbardziej zapadł pani w pamięci, to był mecz kobiet czy mężczyzn?
Mecz rewanżowy w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń pomiędzy Lyonem a Wolfsburgiem. To było dla mnie jedno z najbardziej wymagających fizycznie spotkań, jakie kiedykolwiek prowadziłam. Po meczu wydruk tętna był cały czerwony, co oznacza, że przez większą część spotkania byłam w „piątej” strefie. Tempo to jedno, ale w tym spotkaniu musiałam podjąć kilka ważnych i trudnych decyzji. Była czerwona kartka, podyktowałam dwa rzuty karne, z czego jeden odwołałam po konsultacji z asystentką, a przy tym wynik ciągle na styku. Poza tym zawsze wspomina się finały. W moim przypadku tym najważniejszym był finał mistrzostw Europy do lat 19 w Walii między Anglią a Francją. Na pewno wyjątkowe było dla mnie również EURO kobiet w Holandii.

Co pozostanie największym brakiem w sędziowskim CV? Mundial?
Zdecydowanie tak. Najpierw „uciekły” mi mistrzostwa świata do lat 17 w Urugwaju, na które miałam już nominację, ale kilka tygodni przed turniejem naderwałam mięsień dwugłowy. To miał być ostatni, oficjalny sprawdzian przed mundialem we Francji. Wypadłam z gry na ostatniej prostej. Było mi strasznie żal, bo wiedziałam, że seniorskie mistrzostwa świata były w moim zasięgu.
Sędziowanie bardzo zmieniło się na przestrzeni lat?
Bardzo. Głównie pod kątem technologii. Gdy zaczynałam sędziować, miałyśmy strój, gwizdek i chorągiewki. Później kupiłyśmy razem z moją asystentką Anią Dąbrowską bipery i dumnie zabierałyśmy je na mecze, żeby ułatwić sobie komunikację. Teraz sędziowie mają do dyspozycji zestawy, wspomagani są przez system VAR, goal-line technology. Sędziowanie zmieniło się również pod kątem wymagań dotyczących przygotowania fizycznego. Dzisiaj gra jest dużo szybsza, więcej się dzieje, większa presja ciąży na sędziach, a decyzje nadal trzeba podejmować w ułamku sekundy.
Jak ocenia pani system VAR? Niby już się przyzwyczailiśmy, że sędzia sprawdza niektóre zagrania na powtórce, że może anulować gola albo pokazać czerwoną kartkę zamiast żółtej, ale jednak wciąż jest wiele kontrowersji.
System VAR na pewno daje nam więcej dobrego niż złego, ale jak w przypadku każdej technologii też czasem zawodzi. Na początku sama sceptycznie podchodziłam do tego tematu. Trzeba jednak przyznać, że systematycznie udoskonalany, działa coraz sprawniej. I pomaga w tym, żeby w piłce było po prostu mniej błędów.
Jest w piłce jakiś przepis, który według pani należałoby wykreślić?
Na pewno „martwym” przepisem był do tej pory przepis o sześciu sekundach, podczas których bramkarz mógł trzymać piłkę w rękach, po chwyceniu jej z akcji. Niemal w każdym przypadku trwało to znacznie dłużej, a sędziowie nie reagowali. Dlatego od niedawna wprowadzono zmianę, która wymusza na bramkarzach szybsze zwolnienie piłki z rąk, bez zbędnego kombinowania. Teraz bramkarze mają osiem sekund, ale ostatnie pięć jest sygnalizowane w sposób wyraźny przez sędziego. Jeśli bramkarz nie pozbędzie się w tym czasie piłki z rąk, sędzia zarządzi rzut rożny. Chciałabym też, żeby zagrania piłki ręką budziły mniej kontrowersji, ale na to póki co nie ma dobrego rozwiązania, które satysfakcjonowałoby wszystkich. Zwłaszcza że niektóre zagrania ręką można naprawdę różnie interpretować. I inaczej widzi się je na boisku, a inaczej po obejrzeniu kilku powtórek z różnych ujęć.
A jakie nowinki by się przydały?
Myślę, że dobrym rozwiązaniem mającym istotny wpływ na przebieg meczu byłoby „dorzucenie” do listy zdarzeń sprawdzanych przez VAR otrzymania przez zawodnika drugiej żółtej kartki. Bywają sytuacje, w których sędzia popełni błąd i napomni zawodnika, który miał już żółtą kartkę. W takim momencie piłkarz schodzi z boiska, drużyna musi grać w osłabieniu, a sytuacja nie może być „naprawiona” przez VAR, bo według obecnych przepisów można sprawdzić jedynie sytuacje, w których zawodnicy dostają bezpośrednią czerwoną kartkę. Jestem jednak pewna, że wcześniej czy później doczekamy się tej zmiany.
W niektórych rozgrywkach sędziowie zaczęli na głos tłumaczyć kibicom swoje decyzje. To dobry krok? Ułatwi kibicom zrozumienie pracy sędziów?
Nie jestem przekonana, że to właściwy kierunek. W dalszym ciągu przekazana przez sędziego informacja jest „suchym” opisem finalnego rozstrzygnięcia. Nie wiem, czy to naprawdę rozwiązuje problem i wyjaśnia wszystkim dookoła, czemu sędzia podjął taką, a nie inną decyzję. Do tego dochodzi stres, zróżnicowany poziom znajomości języka i możemy otrzymać komunikat, którego nikt nie zrozumie.
Rozstrzygnijmy jeszcze mały spór językowy: sędzia, sędzina czy pani sędzia?
Sędzia. Ewentualnie „pani sędzia”, jeśli ktoś chce być wyjątkowo kulturalny.
Główne wnioski
- Kobiety sędziowały już na męskim mundialu, ale zdecydowana większość z nich sędziuje przede wszystkim mecze kobiet. Według Moniki Mularczyk może to wynikać m.in. z wyższych wymagań fizycznych w przypadku sędziowania spotkań piłkarzy.
- Sędzie piłkarskie budzą dziś znacznie mniej emocji niż 20 lat temu, ale nadal zdarza się, że ich praca spotyka się z niewybrednymi komentarzami.
- Według Moniki Mularczyk w grze piłkarzy jest mniej nieczystych zagrań niż przypadku piłkarzy. Zawodniczki rzadziej symulują faule i rzadziej podważają decyzje sędziów.