Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Społeczeństwo Technologia

Rektor Politechniki Lubelskiej: Pracujemy nad połączeniem uczelni w Lublinie. Czy powstanie największy uniwersytet w Polsce? (WYWIAD)

– Wiem, jak to zrobić, żeby rozwiązania, które powstają na uczelniach, miały szansę realnie zasilać gospodarkę – mówi prof. Zbigniew Pater, rektor Politechniki Lubelskiej. To wnioski po wpadkach i sukcesach uczelni. Lubelska politechnika patentuje dziś najwięcej wynalazków ze wszystkich uczelni w kraju. Ministerstwo nauki wymusza komercjalizację, ale jej nie wspiera i nie gratyfikuje, mówi rektor. Dlatego trzy wschodnie politechniki łączą siły, by rozwijać pomysły. Prof. Pater analizuje, jak wsparcie finansowe spółek z udziałem Skarbu Państwa, nad którym pracuje resort nauki, zmieniłoby rozwój badań.

Politechnika Lubelska rektor Zbigniew Pater B+R wynalazki patenty
Trzy uczelnie na ścianie wschodniej tworzą wspólną „Politechniczną Sieć via Carpatia”. Kooperujemy, ale łączyć się w tym gronie nie planujemy. Nad określeniem formy połączenia uczelni pracujemy natomiast w samym Lublinie – zapowiada prof. Zbigniew Pater, rektor Politechniki Lubelskiej. Fot. Politechnika Lubelska

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Ile opatentowanych rocznie wynalazków komercjalizuje Politechnika Lubelska i ile na tym zarabia?
  2. Jaki pomysł na dotarcie do biznesu z technologiami i badaniami z polskich uczelni ma rektor lubelskiej politechniki.
  3. Dlaczego spółkom z udziałem Skarbu Państwa i ministerstwom, które miałyby oddać część swoich budżetów na finansowanie badań w Polsce, taki przepis może się opłacić.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Panie profesorze, ilu studentów zaczęło nowy rok akademicki na Politechnice Lubelskiej? Czy odczuwacie już skutki niżu demograficznego?

Prof. Zbigniew Pater, rektor Politechniki Lubelskiej: Jeszcze nie weszliśmy w dołek demograficzny. Od trzech lat utrzymujemy rekrutację na podobnym poziomie – rocznie przyjmujemy ok. 3 tys. osób, z czego ponad 500 osób na studia drugiego stopnia, a na pierwszy stopień łącznie z zaocznymi nieco poniżej 2,5 tys. osób. Na studia stacjonarne pierwszego stopnia w tym roku przyjęliśmy 1800 osób, czyli 100 osób więcej niż rok temu.

Studenci porzucają studia

Na razie mamy do czynienia z innym, równie niepokojącym trendem – porzucania studiów. Młodzi zaczynają, ale nie kończą. Zjawisko tzw. drop-outu dotyczy aż jednej trzeciej studentów. To jest ogromna grupa, bo w każdym roczniku gdzieś „po drodze” rezygnuje ze studiów około tysiąca osób z 3 tys., które je rozpoczęły.

Warto wiedzieć

Prof. Zbigniew Pater

Inżynier, profesor nauk technicznych, rektor Politechniki Lubelskiej w kadencjach 2020–2024 i 2024–2028.

Jest absolwentem studiów na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lubelskiej, gdzie się również doktoryzował. Zawodowo związany także z Politechniką Lubelską. W latach 2008–2012 był prorektorem tej uczelni do spraw nauki, natomiast w latach 2012–2020 pełnił funkcję dziekana Wydziału Mechanicznego.

Czy sprawdzacie, dlaczego studenci odchodzą z politechniki? Decydują kwestie ekonomiczne, mentalne, rodzinne?

Możemy założyć, że część tych osób jest kompletnie nieprzygotowana do studiów, że prawdopodobnie liczyły na coś innego. Po maturze nie każdy do końca jeszcze wie, co chce robić w życiu. Zdarza się też, że młodzi za szybko wybierają kierunek studiów, bo, na przykład, „koledzy też tam szli” albo „rodzice nalegali”. Nie będziemy walczyć o takie osoby. Jeżeli mają inne zainteresowania, to powinny iść w kierunku, który będzie im sprawiał przyjemność.

Część studentów nie daje sobie rady i to pomimo licznych zajęć wyrównawczych, które uruchamiamy. Chcemy zawalczyć o osoby, które nie wytrzymują ciśnienia lub nie są w stanie podołać obowiązkom.

Mamy do czynienia z niepokojącym trendem porzucania studiów. Młodzi zaczynają, ale nie kończą. To ogromna grupa, bo w każdym roczniku gdzieś „po drodze” rezygnuje ze studiów około tysiąca osób z 3 tys., które je rozpoczęły.

Oprócz tego zmieniają się też oczekiwania młodych ludzi. Przyznaję, że i my na uczelni musimy dostosowywać się do tych, którzy do nas trafiają. Kadra się szkoli, program się zmienia. W tym roku rozpoczęliśmy projekt „Pollub swoją polibudę”. Przeprowadziliśmy ankietę, która objęła 4 tys. studentów. Pytaliśmy o ich oczekiwania i rozczarowania. Na tej podstawie opracowaliśmy działania, które mają przeciwdziałać odchodzeniu studentów. Jakie będą efekty, zobaczymy za dwa lata.

Co ciekawe, najwięcej studentów pierwszego roku rezygnuje w okolicach świąt Bożego Narodzenia – jadą do rodzin i już nie wracają.

Efekt home sick?

U mamy zawsze najlepiej.

A czynniki ekonomiczne? Czy wystarcza wam miejsc w akademikach dla wszystkich chętnych? Rektor UW pochwalił się, że jemu nawet zbywa.

U nas przeciwnie. W tym roku mieliśmy 10 proc. więcej chętnych niż miejsc. W wyniku modernizacji akademików pokoje stały się bardziej komfortowe, bo nie trzy a dwu i jednoosobowe, ale liczba miejsc zmniejszyła się o jedną trzecią. Dlatego myślimy o budowie trzech nowych domów studenckich. Dokupujemy teren, ale ta inwestycja ruszy nie wcześniej niż za dwa lata.

Przeciwdziałanie demografii

Wiadomo już jednak kiedy studentów zacznie na uczelniach ubywać z powodów demograficznych. Bo wiadomo, ile dzieci się urodziło w poszczególnych latach. Czy to już jest ten czas, gdy należy się na ten etap przygotowywać?

Politechnika Lubelska już się przygotowuje. Najbliższe dwa lata będą jeszcze niezłe, bo będziemy mieć do czynienia ze zwiększonymi rocznikami, ale później przyjdzie bardzo duży dołek. Zaczęliśmy budować nowoczesne centrum komunikacji i marketingu, żeby docierać z ofertą do kandydatów nie tylko w województwie lubelskim. Znamy przykłady, które pokazują, że dobrze prowadzona kampania przyciąga osoby z różnych regionów Polski.

W poprzedniej rekrutacji najwięcej chętnych, wybierających szkoły techniczne chciało studiować na Politechnice Gdańskiej – średnio aż 7,9 kandydata na każde miejsce. Na drugim miejscu była Politechnika Poznańska – 7,1, na trzecim Politechnika Warszawska – 7, a później krakowska AGH. U nas to nieco ponad 2 osoby na miejsce. Widać więc, że mamy sporo do zrobienia, ale też, że jest duży potencjał. Chcemy zachęcać do tego, żeby kandydaci częściej wybierali Lublin.

Pod względem atrakcyjności studiowania jesteśmy klasyfikowani na szóstym miejscu, więc nie jest źle. Oprócz samej uczelni atutem Lublina są też czynniki ekonomiczne – to miasto tańsze do życia niż Warszawa czy Kraków. Tańsze są też studia. I już widzimy, że wiele osób, które zaczynały studia w Warszawie lub Krakowie, na studiach II stopnia zaczyna poszukiwać innych możliwości i trafiają właśnie do nas.

Jak się połączyć, żeby nie stracić

Prof. Piotr Wachowiak, rektor SGH, mówi, że mniejsza liczba studentów wymusi na uczelniach łączenie albo likwidację. Wy macie po sąsiedzku Politechnikę Warszawską i Białostocką. Nie za dużo uczelni technicznych na tak małym obszarze? Połączenie wchodzi w grę?

Jest jeszcze czwarta politechnika – Rzeszowska, nawet bliżej nas niż Białostocka. Może trochę konkurujemy, ale bardziej współpracujemy. Trzy uczelnie na ścianie wschodniej tworzą wspólną „Politechniczną Sieć via Carpatia”. Kooperujemy w każdym obszarze działalności akademickiej – w dydaktyce, w nauce i w komercjalizacji. Łączyć się w tym gronie jednak nie planujemy.

Nad określeniem formy połączenia uczelni pracujemy natomiast w samym Lublinie. Mamy świadomość, że potencjał polskich uczelni z osobna jest zbyt mały, żeby przebić się do światowej czołówki rankingów, czy żeby szeroko zaistnieć na światowej arenie naukowo-badawczej. Jak pokazują ostatnie wyniki, z rankingu szanghajskiego co roku ubywa jedna polska uczelnia.

W ramach Związku Uczelni Lubelskich (ZUL) współpracuje dziś pięć szkół wyższych: UMCS, Uniwersytet Przyrodniczy, Uniwersytet Medyczny, KUL i nasza Politechnika. Zgodnie z prawem, związki uczelniane mogą działać tylko do 1 października 2028 roku. Później mogą się przekształcić w federację. W przypadku uczelni lubelskich byłby to potężny organizm. Dziś w ZUL studiuje ponad 40 tys. studentów, pracuje 5,3 tys. nauczycieli akademickich, działa 39 wydziałów i 219 kierunków studiów. Po połączeniu byłby to zatem największy uniwersytet w Polsce. Moglibyśmy wspólnie się promować, prowadzić zintegrowane badania, ograniczyć wiele duplikujących się kosztów.

Nad określeniem formy połączenia uczelni pracujemy w samym Lublinie. Potencjał polskich uczelni z osobna jest zbyt mały, żeby przebić się do światowej czołówki rankingów, czy żeby szeroko zaistnieć na światowej arenie naukowo-badawczej. Jak pokazują ostatnie wyniki, z rankingu szanghajskiego co roku ubywa jedna polska uczelnia.

Jednak przy obecnym prawie Politechnika Lubelska raczej się na wejście do federacji nie zdecyduje. Musielibyśmy za dużo oddać do jednostki nadrzędnej, bo federacja pozbawia autonomii uczelnie wchodzące w jej skład. Jeśli przepisy się nie zmienią, będziemy więc o studentów i finansowanie walczyć nadal samodzielnie. Gdyby natomiast uczelniom zapewniono większą autonomię, to myślę, że wiele z nich rozważyłoby połączenie w federację.

Panie profesorze, sam pan mówi o różnych korzyściach wynikających z konsolidacji uczelni, ale boi się pan o autonomię. Ochrona księstw udzielnych jest ważniejsza niż interes uczelni?

Cały czas rozmawiamy o możliwościach konsolidacji, ale w interesie uczelni nie leży łączenie się według obecnych regulacji. Zgodnie z deklaracjami ministerstwa nauki, uczelnie, które się połączą dostaną ekstra 10 proc. wyższą subwencję. A mimo to nie ma chętnych na takie połączenie. Właśnie dlatego, że w prawie brak jest zapisów gwarantujących decyzyjność poszczególnych jednostek połączonych w ramach dużego podmiotu.

Najlepsi w badaniach chcą utrzymać wynik

Dlaczego autonomia jest ważna? Ze względu na różną specyfikę uczelni, które miałyby się połączyć. Politechnika może mieć inne potrzeby niż np. szkoła medyczna czy humanistyczna i chcemy mieć możliwość sterowania tymi priorytetami. Ważne jest dla nas chociażby utrzymanie na wysokim poziomie niektórych naszych rzadkich dyscyplin, które są teraz bardzo wysoko oceniane.

Dziś mamy drugi wynik w Polsce wśród wszystkich uczelni (po Politechnice Gdańskiej) pod względem oceny jakości badań naukowych i nie chcielibyśmy tego utracić. Poprzednia ewaluacja pokazała zaś, że tam, gdzie dyscypliny były bardzo liczne, wynik był dużo słabszy. Trochę się obawiam, że w wielkiej instytucji trudniej byłoby zachować jakość.

Czy edukacja kłóci się z komercjalizacją?

Tu się rysuje intrygujący dysonans. Politechnika Lubelska jest krajowym liderem, jeśli chodzi o liczbę patentów rejestrowanych każdego roku przez polskie uczelnie, ale zajmujecie dopiero dziesiąte miejsce w rankingu politechnik. Czy to oznacza, że te dwa cele się kłócą? Stoją ze sobą w sprzeczności, bo albo stawiamy na jakość dydaktyki albo na badania rozwojowe nastawione na rynkową komercjalizację?

Ranking, do którego pani nawiązuje, w dużym stopniu obejmuje potencjał poszczególnych uczelni – im uczelnia większa, tym łatwiej jest jej znaleźć się na topie. Patenty są zaś przede wszystkim miernikiem innowacyjności.

Zgodnie z ustawą, uczelnia techniczna musi działać w oparciu o trzy filary: dydaktykę, badania naukowe i komercjalizację. W ubiegłym roku zgłosiliśmy 132 patenty, czyli prawie dwa razy więcej niż druga na liście Politechnika Rzeszowska z liczbą 72 patentów. Na trzecim miejscu znalazła się Politechnika Śląska – 65 patentów.

Polska patentuje ułamek tego, co mała Szwajcaria

Łącznie w Polsce patentów było nieco ponad 2 tys., z czego uczelnie, instytuty i jednostki naukowe wypracowały 1500. Niestety kurczy się liczba patentów zgłaszanych przez firmy. To jest bardzo zły sygnał. Oznacza, że przedsiębiorstwa opracowują coraz mniej własnych nowych rozwiązań, które nadają się do patentowania. Zapewne korzystają z myśli technicznej spoza Polski.

Sektor prywatny przeznacza w Polsce na badania i rozwój (B+R) około 1 proc. PKB – to znacznie mniej niż wynosi średnia unijna. Za mało też idzie na to publicznych pieniędzy. W efekcie za mało ludzi pracuje w sektorze B+R. W Polsce jest to około 150 tys. osób, czyli zaledwie 0,8 proc. wszystkich pracujących. Średnia dla Unii wynosi 1,06 proc.

Kurczy się liczba patentów zgłaszanych przez firmy. To jest bardzo zły sygnał. Oznacza, że przedsiębiorstwa opracowują coraz mniej własnych nowych rozwiązań, które nadają się do patentowania. Zapewne korzystają z myśli technicznej spoza Polski.

Te polskie braki dobrze widać w statystykach zgłoszeń do Europejskiego Urzędu Patentowego. Na pierwszym miejscu jest Szwajcaria, która zgłasza tysiąc patentów na milion mieszkańców. Na drugim miejscu – Szwecja, z ponad 500 patentami na milion mieszkańców. Polska zgłasza 18 patentów na milion mieszkańców w ciągu roku. W sumie patentów w Polsce, o ile mnie pamięć nie myli, w ubiegłym roku było około 2200, a w Korei Południowej, dla porównania, 150 tys. To jest pokłosie właśnie zbyt niskich w Polsce wydatków na B+R. Korea przeznacza 5 proc. PKB, Polska łącznie nieco ponad 1,5 proc., przy czym sam PKB Korei też jest wyższy niż nasz. Kwoty przenoszą się zaś na ogromny wolumen prac badawczych, które dają gotowe rezultaty.

Komercjalizacji uczyli się sami

Inne uczelnie nie mają tylu patentów, ale za to górują w rankingach, są częściej wybierane przez studentów, dostają większe subwencje z budżetu. Ma pan z patentów coś, co to równoważy? Zarabia pan na nich?

Zarabiam. Nie są to kolosalne pieniądze, ale w zupełności wystarczają na pokrycie kosztów związanych z opłaceniem zgłoszeń kolejnych patentów i jeszcze trochę zostaje dla uczelni.

Jak często udaje się sprzedać opatentowane rozwiązania w gospodarce, na rynku?

Komercjalizujemy około 10 proc. opracowywanych rozwiązań. Światowe statystyki pokazują, że średnio na uczelniach jest to od 5 do 10 procent, czyli notujemy dobry wynik.

A jakich dziedzin najczęściej dotyczą wasze wynalazki?

Przede wszystkim inżynierii mechanicznej, z tego obszaru mamy najwięcej patentów. Jako przykład mogę podać swój wynalazek. Stworzyliśmy pierwszą w świecie walcarkę sterowaną numerycznie. Może być wykorzystana na przykład do kształtowania osi kolejowych, ale równie dobrze możemy dzięki niej wytwarzać lufy do armat.

Co w takim razie pokazuje nam liczba 132 patentów na Politechnice Lubelskiej? O czym świadczy, skoro komercjalizacja jednak nie jest masowa ani nie daje wielkich dochodów? To ma znaczenie, że to są 132 patenty, a nie np. 32?

To pokazuje, że w Politechnice Lubelskiej opracowaliśmy doskonały system – nie boję się tego powiedzieć – wyłapywania pomysłów i nowości. Przecież na naszej uczelni wcale nie pracuje większa grupa geniuszy niż w innych szkołach wyższych. Tylko tam jeszcze nie widzi się pewnie konieczności czy potrzeby patentowania powstających rozwiązań.

Mam nadzieję, że skoro wyprzedzamy innych, to i szybciej przyjdzie dla nas czas także na większe korzyści materialne z tego tytułu.

Państwo wymaga, ale nie pomaga

Czy czuje się Pan premiowany za to, że Pan stawia na uczelni na komercjalizację?

Nasza politechnika w żaden sposób nie jest przez ministerstwo premiowana za swoje patenty czy wdrożenia wynalazków. Obowiązek komercjalizacji został nam dorzucony do zadań, natomiast nie poszły za tym żadne narzędzia. Algorytm, na podstawie którego wyliczana jest subwencja dla uczelni, nie uwzględnia patentów. Patenty są brane pod uwagę wyłącznie przy ewaluacji uczelni, ale nie idzie za tym żadna gratyfikacja. To i konieczność samodzielnego zarządzania całym procesem, to też zapewne są przyczyny, dla których uczelnie często unikają wynalazków i patentowania. Uczyliśmy się wszystkiego sami, krok po kroku.

Nasza politechnika w żaden sposób nie jest przez ministerstwo premiowana za swoje patenty czy wdrożenia wynalazków. Algorytm, na podstawie którego wyliczana jest subwencja dla uczelni, patentów nie uwzględnia. Patenty są brane pod uwagę przy ewaluacji, ale nie idzie za tym żadna gratyfikacja.

Przedstawiciele handlowi do sprzedaży wynalazków z uczelni  

Natomiast dzięki naszym doświadczeniom z grubsza wiem, jak można to zrobić, żeby rozwiązania, które powstają na uczelniach, miały szansę realnie zasilać gospodarkę.

Żeby wynalazek miał wartość, musi trafić na rynek, czyli musi go chcieć biznes. To oczywiste. Ale wciąż wcale nie jest oczywiste, jak to robić. Dotarcie z wynalazkami do przedsiębiorców jest najtrudniejszym elementem. W Polsce wciąż brakuje do tego systemowych rozwiązań. Kto ma to zrobić dalej? Twórca to jest naukowiec. On powinien kształcić studentów, opracowywać następne rozwiązania, nie biegać na spotkania do fabryk i zakładów.

Razem z Politechniką Rzeszowską i Politechniką Białostocką, założyliśmy spółkę Wirtualny Akcelerator Komercjalizacji, do której mają trafiać cyfrowe bliźniaki wynalazków, czyli cyfrowe demonstratory rozwiązań kreowanych na naszych uczelniach. Jesteśmy na etapie napełniania tej spółki najnowszymi rozwiązaniami z tych trzech politechnik.

Żeby jednak wynalazki nie skończyły tylko na wirtualnej platformie, trzeba zatrudnić brokerów, których zadaniem będzie sprzedaż biznesowi rozwiązań wypracowanych w poszczególnych uczelniach. To muszą być ludzie, którzy mają przekrojową wiedzę o wynalazkach na uczelniach z jednej strony i o potrzebach biznesu – czasem jeszcze nieuświadomionych – z drugiej. Bez tego nie ruszymy z miejsca.

Początkowo też myśleliśmy, że jeśli biznes wysoko ocenia nasze wynalazki, to znaczy, że będzie zainteresowany zakupieniem praw do ich produkcji, do wdrożenia. Tak się nie stało. Wyciągnęliśmy z tego lekcję. Uważam, że potrzebni są odpowiedni ludzie, którzy będą biznes przekonywać do rozwiązań, jakie możemy dla nich stworzyć.

Potrzebni są odpowiedni ludzie, którzy będą biznes przekonywać do rozwiązań, jakie możemy dla nich stworzyć.

Czy nie robią tego już dziś uczelniane centra transferu technologii (CTT) i spółki celowe? CTT od lat działają na każdej uczelni i są tam ludzie, przynajmniej w teorii, o których pan mówi, którzy powinni umieć to dalej zaoferować. Uważa pan, że istniejąca formuła się nie sprawdza?

Sprawdza się, ale tylko w bardzo małej skali, czyli wyłącznie do rozwiązań na pojedynczej uczelni. Mamy dobre kontakty z przedsiębiorstwami na Lubelszczyźnie, a Politechnika Śląska z zakładami na Śląsku, krakowska w Małopolsce i tak dalej. Proponuję zmianę podejścia i szeroką promocję wszystkich wynalazków. W skali kraju powinno działać co najmniej kilku opłacanych przez ministerstwo brokerów, mających kompleksową wiedzę o tym, nad jakimi rozwiązaniami pracują badacze na uczelniach.

Żeby to uchwycić, można stworzyć sieć wirtualnych akceleratorów komercjalizacji. To pozwoliłoby na wymianę doświadczeń. Przecież rozwiązania z różnych uczelni rzadko ze sobą konkurują, można o nich rozmawiać. To pozwoliłoby też przygotowywać dla biznesu ofertę w modelu sektorowym – rozwiązania nie tylko dla konkretnej firmy, lecz dla branży.

Własne technologie dają niezależność

Ale pan działał w porozumieniu z biznesem. Firmy oceniły wasze prototypy, a potem i tak ich nie chciały kupić, jak pan powiedział.

Tak, ale ocenili po prostu te, które my im przedstawiliśmy, a nie te, których by sami potrzebowali. Największym problemem jest komunikacja pomiędzy biznesem a uczelniami. Biznes nie wie, co się w uczelniach bada i jakie się opracowuje rozwiązania. A z kolei uczelnie bardzo często nie wiedzą, jakie są potrzeby biznesu.

A może zwyczajnie bardziej im się opłaca kupienie gotowych technologii czy licencji za granicą niż inwestowanie w przygotowanie nowego rozwiązania z polskich politechnik?

Pójście drogą na skróty może być tańsze, ale jak przychodzi prawdziwa potrzeba, jak ta, do której przymusza nas wojna w Ukrainie, to najlepiej mieć własne technologie. Gdy priorytetowa stała się konieczność zabezpieczenia państwa, to okazało się, że posiadanie rozwiązań opracowanych na zewnątrz, w innych krajach, zawęża nasze możliwości. Powinniśmy dążyć do tego, by szeroko rozumiane bezpieczeństwo – militarne, energetyczne, żywieniowe, lekowe – było wytworzone w oparciu o polską myśl. Trzeba się uniezależnić od firm zewnętrznych. Są przykłady, które pokazują, że można to zrobić za relatywnie nieduże pieniądze.

Żeby to w ogóle było możliwe, część ogromnych środków na zbrojenia musi być przeznaczona na badania i prace rozwojowe. Na razie w Polsce tylko około 1 proc. wszystkich wydatków na zbrojenia trafia na badania i rozwój. W Korei to 33 proc., a na Tajwanie 22,5 proc.

Jaka część patentów Politechniki Lubelskiej dotyczy właśnie sektora obronnego?

Działamy w tym obszarze, ale tych rozwiązań nie patentujemy. Nie chcemy ich ujawniać.

Jak mogą pomóc spółki z udziałem Skarbu Państwa

Po fali oburzenia niskim budżetem na naukę i szkolnictwo wyższe w kolejnym roku, minister nauki Marcin Kulasek powiedział, że trwają dyskusje nad możliwością zaangażowania głównych spółek z udziałem Skarbu Państwa w finansowanie sektora badań i nauki. Jak powinien wyglądać taki model korzystny z punktu widzenia politechniki? Czego pan by oczekiwał?

Potrzebujemy uzupełnienia luk w łańcuchu finansowania badań, bo na kilku etapach dziś nie ma żadnego wsparcia. I tu widzę bardzo ważną rolę dla spółek z udziałem Skarbu Państwa.

Dziś NCN finansuje badania podstawowe, ma na to ok. 1,7 mld zł. NCBiR z kwotą rzędu 3 mld złotych, finansuje zaś prace badawcze związane już z uruchomieniem w gospodarce konkretnych rozwiązań, czyli z dokonaniem wdrożenia. Większość tych środków jest skierowana już nie do uczelni, a do zakładów przemysłowych, ewentualnie konsorcjów, w których te uczelnie mogą być partnerami.

Pieniądze, które dostajemy w uczelniach lub które – w ramach badań własnych – dostają badacze, wystarczają, żeby przygotować rozwiązania do poziomu TRL4 [TRL, z ang. Technology Readiness Levels – poziom gotowości technologicznej, określający w dziewięciostopniowej skali etap opracowania nowego rozwiązania – red.]. NCBR finansuje zaś projekty już na poziomie mniej więcej TRL7.

Agencja do badań specjalnych

W całym łańcuchu brakuje więc ogniwa. Brakuje instytucji, która finansowałaby badania na etapie od 4 do 6 TRL, czyli badania przedwdrożeniowe, gdzie wciąż występuje duże ryzyko, że rozwiązanie może się nie sprawdzić.

Powinna powstać Agencja Badań Stosowanych, w której opracowywane byłyby konkretne rozwiązania. Budżet agencji mógłby zasilić wpływy od spółek z udziałem Skarbu Państwa. Gdyby wskazane spółki przekazały tylko 1 proc. zysków EBITDA, to na badania pozyskiwalibyśmy co najmniej 400 mln zł tylko od trzech dużych spółek, takich jak Orlen, PGE czy KGHM. Przedsiębiorstwa finansujące badania naukowe, mogłyby natomiast zamawiać w agencji badania nad konkretnymi rozwiązaniami, które mogłyby później u siebie wdrażać, zamiast kupować licencje czy technologie za granicą.

Oczywiście, te przedsiębiorstwa mają własne plany co do tego, jak wykorzystać zysk. Ja tylko mówię, jakbym sobie to wyobrażał, aby skorzystała na tym polska nauka i badania.

Trzy polskie firmy, które inwestują najwięcej

W rankingu firm, które najwięcej inwestują w B+R w TOP800 firm w Unii Europejskiej pod względem wydatków na badania i rozwój są tylko trzy spółki z Polski. Czego pana zdaniem dziś brakuje w rozwiązaniach dla firm, żeby one chciały same inwestować w B+R lub zamawiać badania na przykład na uczelniach w Polsce?

To jest chyba kwestia filozofii. Zwiększanie zachęt finansowych dla firm w Polsce, by chciały inwestować w B+R nie przyniesie rezultatu. Te zachęty są u nas w kraju już na bardzo wysokim poziomie w porównaniu do wielu z 30 krajów OECD, które takie zachęty stosują. Czynnikiem, który może natomiast zmienić postrzeganie współpracy z krajowym sektorem nauki i inwestowanie w badania i rozwój, byłoby nadanie priorytetu całkowicie polskim wyrobom. Takim, które od początku do końca, od pomysłu do produkcji powstają w kraju.

Zmiana podejścia polityków zmieni postrzeganie nauki

W wielu głowach wciąż silne jest przekonanie, że jak coś powstało na Zachodzie, to jest lepsze niż nasze. To już dawno nie jest prawda. Posłużę się przykładem bojowego wozu piechoty Borsuk, który został opracowany w Hucie Stalowa Wola. Cały program badawczy kosztował około 330 mln zł, doprowadził do powstania świetnego produktu, unikatowego w skali świata i stanowi równowartość sześciu-siedmiu wozów bojowych. To świetnie pokazuje, jakie efekty można w Polsce osiągnąć.

Na razie Polska w rankingu innowacyjności jest na 39 miejscu. Wydawałoby się, że to dobry wynik, ale przed nami są 24 kraje europejskie. A to znaczy, że w Unii jesteśmy na samym końcu.

Minister Kulasek mówił też niedawno o tym, że będzie rozmawiał z innymi resortami, by ze swoich budżetów przeznaczały 1 proc. na badania i rozwój. To dałoby nie tylko ogromny zastrzyk kapitału na B+R – bo tylko ministerstwo obrony przekazałoby około 2 mld zł, a resort zdrowia 2,5 mld zł. To przede wszystkim przewartościowałoby traktowanie badań w Polsce. To byłby ważny impuls, sygnał dla rynku, że polskie ministerstwa stawiają na badania, na ich zamawianie na uczelniach, a potem wdrażanie w polskich firmach.

Na przyszły rok na naukę i szkolnictwo wyższe zapisano w budżecie 44 mld zł, realnie będzie to mniej niż w tym roku. Co dla pana oznacza to zmniejszone finansowanie? Czy będzie pan musiał ograniczyć działalność na którymś polu? Ciąć kierunki, koncentrować się na wąskich specjalizacjach? Należy się na przykład pozbywać mniej interesujących wydziałów? Zaczęły tak robić nawet uczelnie we Francji, przyciśnięte tym samym problemem braku wystarczającego publicznego finansowania.

Przy otwieraniu kierunków czy wydziałów nie można kierować się wyłącznie modą na jakieś dziedziny. Moim zdaniem, żeby państwo funkcjonowało, musi mieć specjalistów z każdej branży. Niedawno rektor jednego z uniwersytetów przyrodniczych opowiadał na spotkaniu z ministrem, że w zakresie technologii żywienia z uczelni wyszło zaledwie nieco ponad 20 absolwentów studiów. Jak to ma zabezpieczyć potrzeby państwa polskiego? Musimy kształcić nadal w każdym zawodzie, bo te zawody są potrzebne albo będą potrzebne w niedalekiej przyszłości. A zatem musimy zabezpieczyć finansowanie kształcenia w każdej dziedzinie i dyscyplinie nauki przynajmniej na poziomie magisterskim.

Żeby się specjalizować deklaracja nie wystarczy

Pozostawmy decyzję co do kierunków poszczególnym uczelniom. W tym roku uruchomiliśmy na przykład „wzornictwo przemysłowe”, bo takie było zapotrzebowanie miasta. To kierunek międzyuczelniany – połączyliśmy siły z Wydziałem Artystycznym Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej oraz Wydziałem Inżynierii Produkcji Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.

W dziedzinach, w których będą się pojawiały duże braki kadrowe, można natomiast wrócić do zamawiania kierunków przez ministerstwo. Warto zadbać o to, żebyśmy nie byli skazani na poszukiwanie fachowców wyłącznie za granicą.

Przy otwieraniu kierunków czy wydziałów nie można kierować się wyłącznie modą. Warto zadbać, żebyśmy nie byli skazani na poszukiwanie fachowców wyłącznie za granicą. Żeby państwo funkcjonowało, musi mieć specjalistów z każdej branży.

Taka polityka oczywiście nie wyklucza specjalizacji, ale tego też nie da się narzucić. Trzeba mieć chociażby odpowiednią kadrę. Na naszej politechnice postawiliśmy na inwestycje w rozwój technologii cyfrowych. Mamy zespół badaczy, rozpoczęliśmy budowę Międzywydziałowego Centrum Cyberbezpieczeństwa i Sztucznej Inteligencji. Nazywamy to w skrócie IT Tower.

Przygotowaliśmy nowe kierunki studiów – w tym roku uruchomiliśmy cyberbezpieczeństwo oraz informatykę techniczną. Ale jeśli finansowanie nie zostanie zwiększone, to za rok o tej porze na żadne nowe kierunki pieniędzy już nie będzie.

Jeśli finansowanie nie zostanie zwiększone, to za rok o tej porze na żadne nowe kierunki pieniędzy już nie będzie.

Zapowiedziane na dziś finansowanie z budżetu wystarczy nam na zabezpieczenie procesu kształcenia, ale nie pozwoli na żadne nowe inwestycje. Kierunki techniczne zawsze wymagają doposażenia bazy laboratoryjnej, która zwykle jest bardzo kosztowna.

Dobrze, że mamy zabezpieczone środki na projekty, o których wspomniałem.

Główne wnioski

  1. Wysoka liczba patentów i komercjalizacja: Politechnika Lubelska jest liderem wśród polskich uczelni w liczbie zgłaszanych patentów (132 w 2024 r.). Komercjalizuje 10 proc. wynalazków, ale brak systemowego wsparcia utrudnia monetyzację. Uczelnia współpracuje z politechnikami Rzeszowską i Białostocką, tworząc Wirtualny Akcelerator Komercjalizacji, który ma promować na rynku biznesowym technologie z tych uczelni. Rektor prof. Zbigniew Pater apeluje też o większe wsparcie dla badań, m.in. od spółek z udziałem Skarbu Państwa.
  2. Wyzwania demograficzne i zjawisko drop-out: Politechnika przyjmuje ok. 3 tys. studentów rocznie, ale jedna trzecia rezygnuje ze studiów (drop-out). Uczelnia wprowadza projekt „Pollub swoją polibudę”, by przeciwdziałać temu zjawisku. Przygotowuje się też na niż demograficzny, inwestując w promowanie studiowania w Lublinie i w nowe akademiki.
  3. Konsolidacja uczelni: W ramach Związku Uczelni Lubelskich planowana jest federacja pięciu lubelskich uczelni, co stworzyłoby największy uniwersytet w Polsce (40 tys. studentów). Jednak obecne przepisy ograniczają autonomię, co zniechęca szkoły wyższe do łączenia się. Prof. Pater sugeruje zmianę przepisów.