Twórca Alabu wraca z nową strategią. Na emeryturę „uciekł” przed syndromem właściciela (WYWIAD)
Wicelider rynku diagnostyki laboratoryjnej kończy prace nad planem międzynarodowej ekspansji. Jego założyciel opowiada o frustracjach i nadziejach związanych z regulacjami, o tym dlaczego nie żyjemy 120 lat mimo „biologicznego zaprogramowania”, a także o kulisach pozyskania przed laty inwestora. – Żałuję, że banki nie chciały sfinansować naszych planów rozwojowych. W Polsce wiele świetnych pomysłów upada z jednego podstawowego powodu: braku dostępu do finansowania – mówi dr Bogusław Gnatowski, z biznesem związany od lat 80.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co skłoniło Bogusława Gnatowskiego do stworzenia Alab Laboratoria i dlaczego wybrał karierę przedsiębiorcy zamiast naukowca.
- W jakich okolicznościach wrócił do firmy i jakie ma plany.
- Jakie problemy w gospodarce i ochronie zdrowia dostrzega.
Są przedsiębiorcy, którzy nie znikają z pierwszych stron gazet i portali. Są też tacy, którzy stronią od dziennikarzy jak od ognia. Bogusławowi Gnatowskiemu, założycielowi sieci Alab Laboratoria, bliżej do grona tych drugich. Swojej ostatniej obecności w mediach – kilkanaście lat temu – nawet nie pamięta (podobnie jak James Van Bergh, założyciel firmy Benefit Systems).
Podwaliny pod stworzenie Alabu postawił w 1987 r., zaczynając od wyposażania laboratoriów medycznych i naukowych. Z usługami diagnostyki laboratoryjnej ruszył w 2000 r., a rok później to one stały się trzonem biznesu. Firma sukcesywnie się rozwijała, a w 2008 r. stała się częścią niemieckiej Limbach Gruppe. Inwestor ma niemal 55 proc. udziałów. Założyciel pozostawił sobie prawie jedną trzecią, a kilkanaście procent należy do prezeski: Ewy Małkowskiej.
Alab konsekwentnie budował pozycję na polskim rynku diagnostyki laboratoryjnej, na którym jest dziś wiceliderem. W 2025 r. wykonał największy dotychczas krok na tej drodze, przejmując za kilkadziesiąt milionów złotych (wartość transakcji nie została ujawniona) Centrum Diagnostyki Laboratoryjnej. Po połączeniu wykonuje rocznie ponad 100 mln badań (w ofercie ma ich ok. 3,5 tys., od podstawowych po specjalistyczne), ma ok. 100 laboratoriów i ok. 800 punktów pobrań, a dąży do 1000 w najbliższych latach.

Finansowaniu ekspansji w branży sprzyja ponadprzeciętny zysk z lat 2020-21 widoczny u czołowych graczy. Początkowo po wybuchu pandemii COVID-19 badania krwi zostały ograniczone do minimum, ale z czasem popyt wrócił ze zdwojoną siłą. W ciągu tamtych dwóch lat Alab osiągnął 273,7 mln zł zysku netto, podczas gdy w poprzednich latach były to najwyżej pojedyncze miliony rocznie. W 2024 r. przychody wzrosły z 587,1 do 679,7 mln zł, a wynik operacyjny z 3,5 do 18,4 mln zł, natomiast 2,4 mln zł straty netto zamieniło się w 2,8 mln zł zysku. Firma ma jednak znacznie większe ambicje.
Unikać „syndromu właściciela”
Mariusz Bartodziej, XYZ: Mógłby pan już cieszyć się emeryturą, a zamiast tego siedzi ze mną w siedzibie firmy założonej przez siebie kilka dekad temu. Dlaczego?
Dr Bogusław Gnatowski, założyciel i współwłaściciel firmy Alab Laboratoria: Przeszedłem na emeryturę głównie dlatego, by nie blokować rozwoju firmy. Zawsze pojawia się tzw. „syndrom właściciela” – w pewnym momencie bardziej przeszkadza się w rozwoju organizacji, niż jej pomaga. Wierzę w profesjonalne zarządzanie i w to, że firma powinna działać niezależnie od zaangażowania właściciela.
To jak często pan tu bywa?
Od czerwca ubiegłego roku jestem w firmie regularnie. Zostałem poproszony o powrót i wsparcie w kilku projektach. Jeden z nich zakończył się sukcesem, więc doradzam teraz w kolejnych.
Nie byłem zaangażowany w codzienne funkcjonowanie firmy przez pięć lat, ale powrót okazał się korzystny dla obu stron – a przynajmniej tak mi się wydaje. Czasem spojrzenie z zewnątrz jest dla organizacji wartościowe, a powrót do aktywności dobrze wpływa także na zdrowie psychiczne.
Pracownicy na korytarzu pana poznają?
Niektórzy, przede wszystkim ci z grupy 25-30 osób, z którymi teraz pracuję nad strategicznymi projektami.
Nieunikniona globalizacja
Pańskie podejście do pracy jest popularne wśród znajomych rówieśników, czy podczas spotkań machają ręką, gdy znów opowiada pan o pracy?
W gronie przyjaciół staram się o pracy nie mówić. Temat powinien być interesujący dla większości towarzystwa, a ja często przebywam wśród osób, dla których moje wynurzenia o firmie mogłyby być nużące.
Za to sama praca nudą dla pana nie jest. Co w pana wieku nadal do niej motywuje?
Samo tworzenie czegoś wartościowego. Budowanie, rozwijanie, obserwowanie efektów – to daje mi ogromną satysfakcję.
Poza tym lubię kontakt z ludźmi. Dziś coraz częściej obserwuję, że dla wielu osób kontakt zawodowy ogranicza się do wysłania e-maila. A przecież to za mało – prawdziwe relacje i zrozumienie buduje się przez rozmowę i obecność.
A z innych, mniej przyjemnych spraw związanych z powrotem do pracy co by pan wymienił ?
Proza życia – błędy, opóźnienia, konieczność cofnięcia się o krok, zanim zrobi się dwa do przodu. Frustruje mnie, gdy efektywność procesów nie jest taka, jakiej bym oczekiwał.
Co jeszcze pana frustruje?
Na przykład to, że sprawy z dostawcami nie układają się zgodnie z planem przez to, co dzieje się w Europie i globalnie. Długo wierzyłem naiwnie, że sytuacja w kraju i na świecie nie wpływa na prywatny biznes. Bzdura. Choćbyśmy nie wiem, jak podzielili świat, to ciągle pozostaje zglobalizowany i prędzej czy później odczuwamy skutki wydarzenia, do którego doszło gdzieś na antypodach.
Choćbyśmy nie wiem, jak podzielili świat, to ciągle pozostaje zglobalizowany i prędzej czy później odczuwamy skutki wydarzenia, do którego doszło gdzieś na antypodach.
Przeszkody w deregulacji w Polsce
A prowadzenie biznesu w Polsce nadal potrafi wzbudzać frustrację?
Dużo podróżuję i widzę, jak ogromny postęp cywilizacyjny, kulturowy oraz gospodarczy osiągnęła Polska. Trzeba jednak spojrzeć z dystansu, by to dostrzec – w kraju słyszymy głównie narzekania.
Często mówi się o biurokracji, ale w tej kwestii naprawdę nie jesteśmy wyjątkiem. Wystarczy pojechać do Niemiec czy Hiszpanii, by zobaczyć, że tamte systemy regulacyjne są jeszcze bardziej rozbudowane.
Zainicjowana w tym roku deregulacja w Polsce ma szansę się powieść?
Bardzo bym tego chciał, bo to olbrzymia szansa dla naszego kraju. Widzę jednak dwie przeszkody.
Jakie?
Po pierwsze, wciąż obecne jest postrzeganie przedsiębiorcy przez pryzmat dawnych stereotypów – że ktoś, kto prowadzi firmę, robi to kosztem innych. Po drugie, pytanie, czy Unia Europejska pozwoli Polsce na realną deregulację. Sami przekonaliśmy się, jak silny może być wpływ unijnych przepisów na lokalną działalność.
To znaczy?
W 2022 r. uruchomiliśmy transport próbek dronami między naszym centralnym laboratorium a szpitalami w okolicy Warszawy. Wszystko działało świetnie aż do momentu, gdy Unia wprowadziła regulacje wymagające, by dron z próbkami krwi posiadał zabezpieczenia na poziomie samolotu pasażerskiego. Projekt został wstrzymany jednym administracyjnym rozporządzeniem.
Obawiam się więc, że nawet jeśli nie będziemy sami tworzyć przeszkód, zrobią to za nas inni. Proszę nie zrozumieć, że jestem przeciwnikiem członkostwa w UE. Jestem zwolennikiem takiej jej formy, która wspiera rozwój, zamiast go ograniczać przez zbędną biurokrację.
Może dlatego różnica między wielkością gospodarki Unii Europejskiej a Stanów Zjednoczonych znacząco się zwiększyła – to efekt nadmiaru regulacji w niemal każdej branży w UE. Z regulacjami jest jak z solą: szczypta jest potrzebna, ale zbyt duża ilość psuje całe danie.
Z regulacjami jest jak z solą: szczypta jest potrzebna, ale zbyt duża ilość psuje całe danie.
Zasadne podwyższenie wieku emerytalnego
Jedna z potencjalnych zmian w Polsce mogłaby dotyczyć podwyższenia wieku emerytalnego. Z pana perspektywy to uzasadnione?
Tak. Żyjemy coraz dłużej i w dobrej kondycji. Poza tym dowiedziono, że brak aktywności – także zawodowej – przyspiesza proces starzenia fizycznego i psychicznego. Dlatego ostatnie, o czym marzę, to bezczynność. Bo z czasem człowiek traci energię nawet na odpoczynek.
A kiedy ostatnio się pan przebadał?
W maju. I całe szczęście – pozwoliło mi to uniknąć poważnego problemu zdrowotnego.
Rutynowe badanie, czy jakieś objawy skłoniły pana do tego?
To pierwsze. Już po trzydziestce zaczynamy żyć na kredyt – a po sześćdziesiątce liczba problemów się zwielokrotnia – więc musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Medycyna nadal nie zapewnia dokładnej predykcji występowania chorób z kręgu głównych przyczyn zgonu, więc jedną z szans na długie życie w zdrowiu są regularne badania.
Wyróżnia się pan swoim podejściem do nich na tle znajomych?
Tak, dlatego raz w roku zapraszam grupę przyjaciół na badania i staram się przekonywać do tego jak najwięcej osób.
Skąd takie podejście?
Zainspirowały mnie wizyty w amerykańskich klinikach zajmujących się długowiecznością. Wniosek był prosty: im wcześniej zaczniemy dbać o zdrowie, tym lepiej. Jeśli przez dekady przeciążamy organizm, to w końcu się buntuje. Jeszcze sto lat temu średnia długość życia w Europie wynosiła około 40 lat, dziś jest to około 80. To ogromny postęp, trudny do powtórzenia.

Dlaczego?
Poprzedni wzrost długości życia wynikał przede wszystkim z ograniczenia zgonów w wyniku chorób infekcyjnych – bakteryjnych i wirusowych – oraz śmiertelności noworodków. Gdyby nie to, średnia długość życia wydłużyłaby się o kilka, a nie kilkadziesiąt lat.
Z badań przeprowadzonych ostatnio na Uniwersytecie Harvarda wynika, że siedmiokrotne zwiększenie nakładów na opiekę zdrowotną w ostatnich latach przełożyło się na wydłużenie życia o mniej więcej 2 proc. w badanym okresie – kompletnie nieproporcjonalnie. W związku z tym musimy zmienić podejście do leczenia. Obecnie mamy raczej „służbę chorób”, a nie zdrowia – zajmujemy się leczeniem schorzeń, zamiast utrzymaniem ludzi w zdrowiu.
Jeszcze sto lat temu średnia długość życia w Europie wynosiła ok. 40 lat, dziś ok. 80. To ogromny postęp, trudny do powtórzenia.
Co to oznacza w praktyce?
W tej chwili tylko w niewielkim stopniu medycyna zajmuje się przewidywaniem występowania chorób i zapobieganiem im. Coś zaczyna się jednak zmieniać w tej kwestii zarówno jeśli chodzi o holistyczne podejście do niektórych chorób, jak i od strony technologicznej – powstają już platformy wykorzystujące algorytmy i sztuczną inteligencję, by określić ryzyko zachorowania w ciągu następnych dekad. Pojawiły się też, w tym u nas, badania określające wiek biologiczny. To bardzo ważny wskaźnik, oddający stan naszego organizmu lepiej niż wiek metrykalny.
Poza tym nadal dominuje medycyna populacyjna, czyli „dbamy o wszystkich tak samo”. Ale gdy dba się o wszystkich, to tak naprawdę o nikogo, a przynajmniej bardzo ogólnie. Dlatego przyszłością jest medycyna spersonalizowana, dopasowana do indywidualnego stanu pacjenta. Tę samą chorobę każdy może przechodzić inaczej. Widoczne było to szczególnie w okresie pandemii COVID-19.
Sposoby na dłuższe życie w zdrowiu
Co może zrobić przeciętny Kowalski?
Musimy pamiętać, że dzisiaj za ponad 90 proc. zgonów odpowiadają cztery grupy schorzeń: nowotwory, choroby naczyniowo-sercowe, neurodegenarcyjne oraz cukrzyca typu 2. Tylko tej ostatniej możemy prawie w 100 proc. uniknąć, zmieniając styl życia – bez konieczności zażywania leków.
Wszystkie wymienione przyczyny zgonów są związane z postępującymi dysfunkcjami procesów metabolicznych. Przykładowy Kowalski powinien zmienić styl życia, pamiętając, że życie w zdrowiu to projekt długoterminowy – rozłożony na lata, jeśli nie na dziesięciolecia.
W jaki sposób?
Przede wszystkim dbając o zdrowie psychiczne, właściwe odżywianie, sen i regularną aktywność fizyczną. Nie możemy zaniedbywać żadnego z tych elementów, licząc, że nadrobimy większym zaangażowaniem w innym obszarze.
Wielu ludzi świadomie dba o dietę i ruch, ale żyje w chronicznym stresie, co zaburza metabolizm. Potem pojawia się frustracja – bo mimo wysiłku nie udaje się schudnąć, obniżyć ciśnienia, zaczynają się problemy z poziomem glukozy.
Człowiek nie jest zbudowany z niezależnych elementów jak klocki Lego, dlatego do zdrowia nie można podchodzić wybiórczo. Organizm to system naczyń połączonych, w którym wszystko wzajemnie na siebie oddziałuje. Współczesna medycyna wciąż zbyt często koncentruje się na leczeniu pojedynczych narządów – czasem poprawiając jeden obszar kosztem innego.
Powszechna długowieczność to wciąż ułuda?
Człowiek jest biologicznie zaprogramowany do życia nawet 120–125 lat, bez ingerencji w DNA. Dlaczego więc żyjemy średnio nieco ponad 80? Bo sami stylem życia doprowadzamy do przedwczesnej degeneracji organizmu, mimo że mamy „zakodowaną” chęć przeżycia za wszelką cenę.
Długie życie nie ma jednak sensu bez zdrowia. Czy życie w pozycji leżącej z podłączonymi aparatami można nazwać komfortowym? Zdecydowanie nie. Chodzi o taką długowieczność, która pozwala dojść do końca życia na własnych nogach, a nie dojechać na wózku.
Do wydłużenia życia przysłuży się zmiana stylu jego prowadzenia, czy raczej ingerencja w ludzki organizm wymyślnymi technologiami?
Odpowiedź jest prosta. Wystarczy spojrzeć, na jaką skalę leki przeciwcukrzycowe zaczęły być zażywane w celu zgubienia zbędnych kilogramów. Chcemy natychmiastowych efektów, a zdrowie organizmu osiąga się trochę inaczej.
Poza tym dobrobyt nie sprzyja długiemu życiu w zdrowiu. Zachowaliśmy prymitywny instynkt, który każe nam zajrzeć do lodówki, ilekroć obok niej przechodzimy. Bo gdy nasi dawni przodkowie mieli coś do jedzenia, to nie czekali ze spożyciem. Tylko że oni polowali przez pół dnia, a my mamy wszystko w lodówce na wyciągnięcie ręki.
Biznes z korzeniami w PRL
Nie rozmawialibyśmy dziś, gdyby nie pański biznesowy sukces. Sukces, który zaczął się od działalności handlowej m.in. odczynnikami laboratoryjnymi jeszcze w latach 80. Wspomina pan tamten okres jako czas słusznie miniony czy raczej z nutką nostalgii?
Po części jedno i drugie. W tamtym czasie prowadziłem równolegle działalność naukową – robiłem doktorat oraz specjalizację z diagnostyki laboratoryjnej. Tuż po stanie wojennym nauka nie była jednak priorytetem. Najważniejsze było przetrwanie – zdobycie podstawowych produktów, gdy na sklepowych półkach stał jedynie ocet i musztarda. To nie były łatwe czasy, ale nauczyły zaradności i pokory wobec rzeczywistości.
To skąd nostalgia?
Pewnie stąd, że byłem wtedy dużo młodszy niż dziś – bardziej naiwny i pełen wiary, że wszystko zależy wyłącznie od mojej pracy. Wydawało się, że życie jest proste i przewidywalne.
Dziś wiem, że to złudzenie. Rzeczywistość kształtuje wiele czynników, na które nie mamy wpływu. Dlatego warto skupić się na tym, co rzeczywiście możemy zmienić.
Byłem wtedy dużo młodszy niż dziś – bardziej naiwny i pełen wiary, że wszystko zależy wyłącznie od mojej pracy.
A jak wspomina pan pierwsze lata po transformacji ustrojowej?
To był czas prawdziwej wolności gospodarczej – znacznie większej niż dziś. Z biegiem lat pojawiło się coraz więcej przepisów i regulacji, które nie wspierają rozwoju przedsiębiorczości, tylko często ją ograniczają. Zamiast koncentrować się na ułatwianiu dostępu do badań i innowacji, coraz częściej musimy spełniać kolejne formalne wymogi wynikające z unijnych inicjatyw.
Na szczęście w Polsce sytuacja i tak jest pod tym względem lepsza niż w wielu krajach Europy Zachodniej. Np. w Niemczech, które dziś w niektórych obszarach mogłyby uczyć się od nas, co jeszcze dwie dekady temu wydawało się nie do pomyślenia.
Przykład?
Wprowadzenie elektronicznej e-recepty. W Polsce zrobiono to w 2019 r. a w Niemczech pięć lat później. Podobnie wygląda kwestia cyfrowego dostępu do wyników badań laboratoryjnych, które w naszym kraju stały się standardem. W Niemczech natomiast laboratoria nadal korzystają z indywidualnych, niekompatybilnych ze sobą systemów informatycznych, co utrudnia wymianę danych w ramach sieci.
Diametralna transformacja diagnostyki laboratoryjnej
Co przesądziło o tym, że zrezygnował pan z firm handlowych na rzecz budowy własnej sieci laboratoriów?
Udziały w firmach handlowych zachowałem do dziś. Dystrybutor w pewnym sensie działa w cieniu producentów – moja działalność była uzależniona od dostawców. Pracowałem tak przez dekadę i wiele się nauczyłem, ale miałem świadomość, że jedno „zakręcenie kurka” mogłoby zakończyć cały biznes.
To był główny impuls, by stworzyć coś własnego. Do laboratoriów było mi najbliżej – ze względu na wykształcenie i doświadczenie naukowe. Im lepiej znamy daną dziedzinę, tym łatwiej prowadzić w niej skuteczny biznes.
Na jakie główne zmiany w branży od tego czasu by pan wskazał?
Przede wszystkim ogromny rozwój segmentu B2C, który w Polsce rośnie o kilka punktów procentowych szybciej niż cały rynek diagnostyki laboratoryjnej. To efekt coraz większej świadomości pacjentów i rosnącej potrzeby profilaktyki. Jeszcze kilkanaście lat temu kontakt z medycyną z własnej inicjatywy ograniczał się zwykle do wizyty w przychodni lub szpitalu. Dziś badanie się bez skierowania jest czymś zupełnie naturalnym.
Diametralnie zmieniła się też dostępność i zakres badań. Pamiętam konferencję nefrologiczną sprzed kilkunastu lat, poświęconą witaminie D – wówczas większość specjalistów wątpiła w możliwość rutynowego oznaczania jej poziomu ze względu na wysoki koszt. Dziś to standardowy element wielu pakietów badań, bo postęp technologiczny jest w tej dziedzinie ogromny.
A czy w tej branży można jeszcze w Polsce zbudować duży biznes?
Próbować zawsze można, pytanie tylko – z jakim skutkiem. Rynek jest już w dużej mierze podzielony, więc zaczynanie od zera byłoby niezwykle trudne. Osiągnięcie znaczącej pozycji wydaje się dziś możliwe głównie poprzez duże akwizycje.
To bardzo specyficzny sektor. Niemiecki Synlab po kilkunastu latach działalności zdecydował się wycofać z Polski, a australijski Sonic Healthcare, który radzi sobie dobrze w innych częściach Europy, nasz rynek na razie omija.
Pozyskanie inwestora przez brak finansowania z banku
Jest pan od lat po tzw. częściowym exicie – w 2008 r. pozyskał pan inwestora branżowego, niemiecką grupę Limbach. To był konieczny krok, by nie utknąć na ówczesnym etapie rozwoju?
Tak, to był krok niezbędny, by firma mogła dalej się rozwijać. Żałuję jednak, że banki nie chciały wtedy sfinansować naszych planów rozwojowych. W Polsce wiele świetnych pomysłów upada z jednego podstawowego powodu – braku dostępu do finansowania.
W tamtym okresie bariera rozwoju była naprawdę duża. Od tego czasu sytuacja się poprawiła, ale jeszcze kilkanaście lat temu brak finansowania bankowego stanowił główny hamulec dla przedsiębiorstw prywatnych. A przecież wsparcie lokalnych firm powinno leżeć w interesie administracji publicznej – w końcu to tutaj płacimy podatki i tworzymy miejsca pracy.
W Polsce wiele świetnych pomysłów upada z jednego, podstawowego powodu – braku dostępu do finansowania.
Oczekiwałby pan większego instytucjonalnego wsparcia?
Mam wrażenie, że spółki z udziałem Skarbu Państwa mogą niemal zawsze liczyć na dofinansowanie – tym większe, im gorzej radzą sobie finansowo. Widać to wyraźnie w niektórych sektorach gospodarki. Z kolei przedsiębiorstwa prywatne często traktowane są jak niechciany, choć niezbędny element rynku.
A osobiście – jak istotnym wydarzeniem była dla pana sprzedaż udziałów w firmie? Pozwoliła zabezpieczyć finansowo przyszłość rodziny?
Zabezpieczenie przyszłości rodziny udało się osiągnąć już wcześniej. Sama transakcja dała nam przede wszystkim oddech rozwojowy i większą swobodę w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych.
Brak możliwości sfinansowania ekspansji zmusza wielu przedsiębiorców do sprzedaży firm. Nie widzą sensu walczyć o przetrwanie za wszelką cenę, więc szukają inwestorów. Często za granicą – w Niemczech, Holandii czy Francji – gdzie dostęp do kredytu na akwizycję jest znacznie łatwiejszy.
W ten sposób niestety sami osłabiamy krajowy kapitał i podcinamy gałąź, na której siedzimy. Przez lata funkcjonowało przekonanie, że pochodzenie pieniędzy nie ma znaczenia. To błąd. Kapitał ma narodowość – i dobrze, że dziś mówi się o tym wprost.
Kolejne pokolenie zakorzeniło się w firmie już na dobre i Alab ma pozostać przez lata w istotnej części rodzinnym biznesem?
Chciałbym, aby tak było – mamy na to przemyślany plan. Mój syn dołączył do firmy kilka lat temu, wnosząc świeże spojrzenie i nowe kompetencje. Świetnie sobie radzi i ma na koncie konkretne sukcesy, zwłaszcza w obszarze rozwoju nowych usług i technologii laboratoryjnych z genetyką włącznie.
Dołączył bez przekonywania?
Bez. Będąc ortopedą ze specjalizacją doszedł do wniosku, że warto wesprzeć firmę. Zajął się rozwojem obszaru innowacji i wdrażaniem nowych technologii diagnostycznych z dziedziny genetyki.
Inspiracje czerpiemy m.in. z USA. Syn jest absolwentem medycznych studiów podyplomowych na Uniwersytecie Harvarda, skąd pozyskaliśmy unikatowe badania z zakresu długowieczności – w tym testy określające wiek biologiczny czy nowotworowe markery biomolekularne.
A jak ocenia pan rządzenie twardą ręką właściciela? Wielu polskich przedsiębiorców mówi wprost, że to ważne.
Taki styl zarządzania czasem rzeczywiście pomaga, ale równie często potrafi zaszkodzić. Dlatego dziś staram się prowadzić projekty, a nie całą firmę. Wspierać, a nie wymuszać.
Z wiekiem człowiek zyskuje dystans i świadomość, że świat zmienia się szybciej niż jego własne doświadczenia. Dlatego staram się słuchać młodszych i ufać ich spojrzeniu na rzeczywistość.
Fascynacja firmą i branżą
Wyczułem u pana trochę frustracji – że nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo w pewnych momentach miał pan związane ręce. Nigdy nie rozważał pan, by sprzedać wszystkie udziały i zająć się czymś innym?
Sprzedałem w życiu kilka firm, które prowadziłem przed i równolegle z Alabem. Nie miałem problemu, by się z nimi rozstać. Uważam, że takie podejście do biznesu jest najzdrowsze – kierowanie się w tym zakresie emocjami jest stratą czasu.
To co zatrzymało pana w spółce?
Przede wszystkim to, że to niezwykle ciekawa i wielowątkowa branża, w której bariera wejścia jest naprawdę wysoka. Poza Alabem zajmowałem się różnymi działaniami biznesowymi, w tym medycznymi firmami handlowymi. A te – choć dynamiczne – po pewnym czasie zaczynają być przewidywalne i trochę nudne. Tymczasem diagnostyka laboratoryjna wciąż potrafi zaskakiwać i daje poczucie realnego wpływu na zdrowie ludzi.
I nadal, po kilku dekadach, bywa pan zaskakiwany?
Zdecydowanie tak. Gdyby ktoś dekadę temu powiedział mi, że sieć laboratoriów stworzy własny sklep internetowy, uznałbym to za nierealne. A jednak – dziś to rzeczywistość.
Postęp technologiczny w naszej branży jest imponujący. W laboratorium, w którym kiedyś musiało pracować ponad 200 osób, dziś wystarczy kilkanaście – dzięki automatyzacji i nowoczesnym systemom analitycznym.
Międzynarodowa strategia Alabu
W Polsce wyrósł wyraźny lider pod względem skali w diagnostyce laboratoryjnej – Diagnostyka jest prawie dwukrotnie większa niż Alab i Synevo razem wzięci. Ale odnoszę wrażenie, że nie czuje pan potrzeby, by się ścigać.
Jeśli chodzi o skalę, to zależy, jak liczymy obroty. My np. nie wchodzimy w diagnostykę obrazową.
Sądzę, że dziś już nie tylko nam, ale i reszcie konkurentów nie zależy na wyścigu. Każdy podąża własną drogą, koncentrując się na obszarach, w których może być choć odrobinę lepszy od konkurencji.
Gratuluję Jakubowi [Swadźbie, prezesowi Diagnostyki – red.] tego, co udało mu się osiągnąć. My jednak nigdy nie planowaliśmy wejścia na giełdę ani rozszerzania działalności o diagnostykę obrazową. Skupiamy się na tym, co robimy najlepiej. Mamy ugruntowaną pozycję wicelidera rynku i coraz wyraźniej patrzymy w stronę ekspansji zagranicznej.

Najbliższe miesiące będą kluczowe dla przyszłości firmy?
Tak. Do końca roku chcemy doprecyzować szczegóły nowej strategii rozwoju. Rozważamy akwizycję w kraju i za granicą, aby wzmocnić pozycję. W Polsce wciąż widzimy znaczącą przestrzeń do dalszej konsolidacji rynku. Po przejęciu Centrum Diagnostyki Laboratoryjnej w Łodzi planujemy kontynuować proces akwizycji. Potencjał rynkowy konsolidacji szacujemy na ok. 600 mln zł rocznych przychodów.
Czegoś pan po latach żałuje?
Choć często analizuję swoje błędy, rzadko czegokolwiek żałuję. Wolę wyciągać wnioski i iść dalej. Dziś skupiam się na projektach powierzonych mi przez zarząd i czerpię dużą satysfakcję z wykonywanej pracy. To branża wyjątkowo wymagająca – nikt nie docenia dziesiątek milionów poprawnie wykonanych badań, ale wszyscy zauważą jedno, które jest wykonane nieprawidłowo.
Główne wnioski
- Finansowanie
– To był krok niezbędny, by firma mogła dalej się rozwijać – mówi o pozyskaniu przed laty inwestora Bogusław Gnatowski. Podkreśla, że wielu polskich przedsiębiorców musi rezygnować z pomysłów bądź sprzedać biznes przez ograniczony dostęp do finansowania. Jego zdaniem wsparcie lokalnych firm powinno leżeć w administracji publicznej z uwagi na płacone podatki i tworzone miejsca pracy, a tymczasem to spółki z udziałem Skarbu Państwa mogą niemal zawsze liczyć na pomoc. - Plany
Przedsiębiorca nie był zaangażowany w codzienne funkcjonowanie firmy przez pięć lat. Wycofał się, by uniknąć „syndromu właściciela”, czyli blokowania rozwoju organizacji zamiast pomagania w tym. Wrócił, by pomóc w jednym projekcie, i zajął się pracą nad kolejnymi. W najbliższych miesiącach Alab skończy prace nad strategią obejmującą m.in. przejęcia w Polsce i za granicą. - Regulacje
Bogusław Gnatowski uważa, że z regulacjami jest jak z solą: szczypta jest potrzebna, ale zbyt duża ilość psuje całe danie. Jego zdaniem Polska nie wypada pod tym względem tak źle jak inne kraje europejskie, jednak jest co poprawiać. Popiera zapoczątkowaną w naszym kraju deregulację, jednak obawia się, że powstrzyma ją wciąż tkwiące w społeczeństwie stereotypowe postrzeganie przedsiębiorców oraz ograniczenia wynikające z potrzeby dostosowywania się do reguł Unii Europejskiej.
