Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Kultura Lifestyle Społeczeństwo

Zawód artysty nie różni się od zawodu piekarza. „Nie wystarczy mieć talent – trzeba jeszcze umieć sztukę sprzedać” (WYWIAD)

O najgorętszych nazwiskach polskiej sztuki, o tym, jak zostać dobrem narodowym za życia i dlaczego współczesny artysta potrzebuje nie tylko mecenasa, ale i edukacji finansowej, a także o tym, co łączy malarza i piekarza a Łempicką z AGD, rozmawiamy ze znanym popularyzatorem polskiej sztuki Kamilem Śliwińskim, twórcą projektu Polish Masters of Art.

sztuka, artyści, obrazy
Kamil Śliwiński, Fot. Katarzyna Kimak

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak zostać "dobrem narodowym" i co łączy zawód artysty z zawodem piekarza.
  2. Jak dziś odzyskuje się wybitne polskie dzieła stracone w wojennych zawieruchach.
  3. O pomysłach rządu, instytucji kultury i popularyzatorów sztuki na zwiększenie jej zasięgów i dotarcie do odbiorców oraz dlaczego Łempicka na filiżance to zaszczyt i nobilitacja.

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: „W Polsce jest tylko jeden obraz” – słynne zdanie z filmu „Vinci”, a chodzi oczywiście o „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci. Zgodziłby się pan z tym?

Kamil Śliwiński, kurator, badacz i popularyzator polskiej sztuki: Absolutnie i kategorycznie nie! W Polsce jest mnóstwo znakomitych dzieł sztuki, ale zbyt często nie potrafimy się nimi chwalić. W świadomości ogólnej rzeczywiście może panować przekonanie, że jeśli nie mamy w każdym muzeum da Vinciego, Renoira czy Rafaela, to nic nie mamy, ale to nieprawda. Często szczycimy się nazwiskami obcych mistrzów w naszych kolekcjach, ale mamy przecież znakomitych własnych twórców – portrety Wyspiańskiego są obecnie pokazywane w National Gallery w Londynie, dzieła mistrzów Młodej Polski, takich jak Boznańska czy Weiss, prezentowano na wielkiej wystawie w Kioto, a kolejne prace Meli Muter wystawia Muzeum d'Orsay w Paryżu. Ich dzieła nie ustępują wartością obrazom mistrzów włoskich, francuskich, holenderskich czy innej sztuce szerzej znanej na świecie.

Poszukiwacze zaginionej sztuki

Jesteśmy państwem wielokrotnie ze sztuki ograbionym. Wojny, najazdy, rozbiory i przemarsze wojsk wszelkiej narodowości. Uważa pan, że przykładamy należytą wagę do odzyskiwania tego, co było nasze? Bo przecież nie każde zaginione dzieło to „Portret młodzieńca” Rafaela – w wielu przypadkach my wiemy, gdzie coś się znajduje, wiemy, że niektóre skarby w innych krajach pochodzą z Polski.

Odzyskiwanie dzieł utraconych to w Polsce wciąż ważna sprawa. Katalog takich dzieł jest prowadzony i stale aktualizowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Są osoby, które nieustannie przeszukują zagraniczne aukcje w poszukiwaniu zaginionych dzieł. Nie zawsze chodzi o pozycje rangi „Młodzieńca” – tego obrazu nikt nie widział od ponad 80 lat. Ale jest wiele rzeczy mniej medialnych, a nie mniej dla nas wartościowych, jak mnóstwo pięknych rycin, czasem pochodzących z niewielkich rodzinnych kolekcji, które są stopniowo odzyskiwane. Co jakiś czas każde z dużych polskich muzeów narodowych organizuje konferencję, podczas której Wydział Restytucji Dóbr Kultury pokazuje to, co udało się odzyskać, znaleźć gdzieś na aukcji, np. w zachodnim domu aukcyjnym czy galerii sztuki.

Najczęściej wykradziona z Polski sztuka czy artefakty wracają niestety na zasadach rynkowych – trzeba je po prostu kupić.

Wiele polskich „śladów” można znaleźć też w muzeach w Szwecji. Mamy dziś współczesnego Pana Samochodzika, jakiegoś polskiego Indianę Jonesa? Dziś raczej nie da się czegoś po prostu wykraść, nawet jeżeli kiedyś wykradziono to nam. Czy odzyskiwanie drogą dyplomatyczną jest skuteczne? Egipt od lat stara się odzyskiwać swoją sztukę z całego świata, ale to idzie bardzo mozolnie.

Mieliśmy kilku takich „panów Samochodzików”, nawet pisali książki o swojej pracy, ale dziś częściej takie rzeczy załatwia się po cichu, drogą dyplomatyczną albo po prostu odkupuje się dzieła na aukcjach. Nie zawsze kończy się to sukcesem z perspektywy publiczności, ponieważ często dzieło, które wraca do Polski, trafia do prywatnej kolekcji, a nie do ekspozycji w instytucji publicznej.

Najczęściej wykradziona z Polski sztuka czy artefakty wracają niestety na zasadach rynkowych – trzeba je po prostu kupić. Nie tak dawno głośno było o „aresztowaniu” obrazu Jacka Malczewskiego „Rzeczywistość” w DESA Unicum. Jego własność była niejasna. Pochodził ze znanej przedwojennej polskiej kolekcji. W czasie zawirowań wojennych trafiał w różne ręce, w różnych krajach. Potem odnalazł się zwinięty w rulon na aukcji w austriackim domu aukcyjnym. Przyjechał do Polski, miał być sprzedany za rekordowe milionowe kwoty, ale aukcja została przerwana – sprzedaż zablokował Departament Restytucji Dzieł Utraconych. Dopiero po sprawdzeniu wszystkich wątków obraz został niedawno uwolniony. Nie znaleziono potwierdzenia, że został skradziony podczas wojny, więc niestety finalnie nie trafił do polskiej instytucji kultury, ale – drogą aukcji – do prywatnego właściciela. Dobrze, że chociaż gdzieś w Polsce.

Głośnym artystą, którego spuściznę straciliśmy, a o którym powstał nawet film, był rzeźbiarz Stanisław Szukalski. Jego pracownia artystyczna w Warszawie została zniszczona podczas II wojny światowej, zaginęło wiele dużych, mosiężnych rzeźb. I one się teraz „cudownie” odnajdują w kolekcjach poza granicami Polski. Nikt nie chce zdradzać nazwisk właścicieli, historii, szczegółów. Świat sztuki lubi ciszę, zwłaszcza świat sztuki dóbr narodowych o zawiłych losach historycznych.

Warto wiedzieć

Holenderski Pan Samochodzik

Na Zachodzie działają detektywi sztuki, kilku bardzo znanych, jak Holender Arthur Brand. W 1974 roku z Muzeum Narodowego w Gdańsku skradziono obraz „Kobieta niosąca żar” Pietera Brueghla młodszego. Sprawców nie złapano. Przez 50 lat nie udało się nic ustalić, chociaż obraz figurował na liście najbardziej poszukiwanych dzieł sztuki utraconych przez Polskę. W namierzeniu pracy i jej identyfikacji pomógł Arthur Brand – na początku 2025 roku ujawniono, że ten obraz znajduje się w muzeum w holenderskim Venlo.

XYZ

Jak zostać legendą za życia

Jak się zostaje „dobrem narodowym”? Czy jakiś polski, młody, współcześnie żyjący i tworzący artysta ma szansę trafić do zbiorów muzealnych, które się wystawia, ale się ich nie sprzedaje?

Oczywiście, współcześnie żyjący i tworzący polski artysta ma szansę trafić do zbiorów muzealnych, które się wystawia, ale się ich nie sprzedaje. I można samemu tego dopilnować. Większość artystów, którzy dbają o to, żeby ich prace znajdowały się w kolekcjach muzealnych, już za życia stają się w pewnym sensie legendami. Mówimy o pracach profesora Mirosława Bałki, prof. Leona Tarasewicza albo Joanny Rajkowskiej, artystki znanej m.in. z palmy na Rondzie de Gaulle’a.

Zawód artysty pod wieloma względami nie różni się od innych. Piekarzy piekących chleb jest wielu i każdy musi się postarać, by sprzedać codziennie swój towar. Z artystami jest tak samo.

O tym, co trafia do kolekcji muzealnych, decydują ludzie. Tych ludzi warto znać, dlatego w tej branży bardzo ważne są kontakty, obracanie się w odpowiednim towarzystwie. Nie oszukujmy się, nie wystarczy być artystą, trzeba jeszcze być marketingowcem, sprzedawcą, PR-owcem. To zawód, w którym nie wystarczy mieć fach w ręku i talent, by tworzyć coś wyjątkowego – trzeba jeszcze umieć to sprzedać.

Zawód artysty pod wieloma względami nie różni się od innych. Piekarzy piekących chleb jest wielu i każdy musi się postarać, by sprzedać codziennie swój towar. Wygrywają ci, którzy nie tylko pieką dobry chleb, ale też potrafią go zareklamować, konkurować z innymi piekarzami, dobrze sprzedać i zdobyć najlepszą prowizję. Z artystami jest tak samo.

Młoda sztuka polska

Najgorętsze polskie nazwiska współczesnej sztuki to…?

Ewa Juszkiewicz, artystka, która z pewnością nie tylko mnie przychodzi na myśl jako pierwsza. Bardzo młoda, nie ma jeszcze 40 lat, a jej prace sprzedają się na aukcjach w renomowanych domach sztuki, takich jak Christie's czy Sotheby’s, za milionowe kwoty. Jest dziś pod opieką dwóch bardzo znanych i cenionych galerii na świecie – nowojorskiej Gagosian i Almine Rech z Paryża. Na pewno jest to jedno z najgorętszych polskich nazwisk żyjących artystów. Kogo by tu jeszcze wymienić…

Czyli to wcale nie jest takie oczywiste i proste?

Ale to dlatego, że mamy klęskę urodzaju! Jest wielu artystów, o których warto mówić, których pokazują znane i cenione polskie galerie, takie jak Raster, LETO czy Dawid Radziszewski. Na targach sztuki w Bazylei czy w Londynie także prezentowane są prace wielu młodych polskich artystów. Bardzo młody Krzysiek Grzywacz, którego sztuką zachwycają się galerie w Japonii, Agnieszka Nienartowicz podbija Stany Zjednoczone, rzeźby Tomasza Górnickiego czy znakomita twórczość obu sióstr Karpowicz, Joanny i Katarzyny. Zaczynamy odczuwać, że młodzi polscy artyści mają coraz większy wpływ na to, co się dzieje na światowym rynku sztuki.

Dlaczego coś jest popularne albo nie? Czy decydują trochę masowe trendy światowe jak w modzie, czy wręcz przeciwnie – im większy indywidualizm artysty, tym lepiej?

Trzeba to wypośrodkować. Podobnie jak w modzie, dużo zależy od tego, jak dany artysta sam chce być postrzegany, jak dba o prezencję swojej sztuki, z kim współpracuje, jak promują go media, a nawet czy ma na to określone budżety. Ale są oczywiście artyści po prostu fenomenalni, którzy bronią się wyłącznie swoim warsztatem i pomysłami. I obie drogi mogą prowadzić do popularności.

Przypomina mi się scena z filmu „Nietykalni” – na pewno ją pan zna – gdy jeden z bohaterów postanawia dorobić się, malując współczesną abstrakcję, a drugi pomaga mu to sprzedać za grube pieniądze, namawiając kolegę na tę „inwestycję”. Trochę bryzgów farby i wpadło 20 tys. euro, bo akurat taki styl był na topie.

Jak w tym filmie, środowisko sztuki jest przesiąknięte snobizmem. Zawsze tak było! Często, jeżeli ktoś powie, że coś jest bardzo dużo warte, to znajdzie się na to nabywca, chociaż sam nie rozumie, dlaczego to tyle kosztuje. Ale kupi i będzie się szczycił.

Można być popularnym wśród klientów, pomijając krytykę artystyczną, ale wtedy znika się z oczu tych ludzi, którzy mają duży wpływ na postrzeganie danego twórcy w środowisku. Ewa Juszkiewicz była studentką w pracowni wybitnego malarza Macieja Świeszewskiego, profesora gdańskiej ASP, przez lata była totalnie pomijana, bo jej twórczość – przemalowywanie głów, co stało się jej znakiem rozpoznawczym – uznawano za wtórną. Dopiero gdy prace Juszkiewicz zostały dostrzeżone przez świat, przez Larry'ego Gagosiana, przez panią Rech w Paryżu, to zachwycił się nią także polski świat sztuki. Dzisiaj Juszkiewicz na polskich aukcjach sprzedaje się drożej niż Kantor, Wróblewski, konkuruje nawet z Jackiem Malczewskim.

Artysta jak piekarz – musi umieć handlować

Wyłącznie snobizm odbiorców, czy jakieś obiektywne czynniki też decydują o tym, że nie to ładne i drogie, co się komu podoba, tylko że coś jest sztuką wartościową, w artystycznym tego słowa znaczeniu?

Dla mnie wyznacznikiem wartości jest maestria techniczna, czyli warsztat. Tylko że historia sztuki zna wiele przykładów artystów, którzy byli znakomici technicznie, ale nie potrafili sprzedać swojego pomysłu. I do dziś ich prace, choć znakomite artystycznie, nie są doceniane przez rynek. Bez promocji twórczości nigdy nie było i nie będzie uznania, wielkich nazwisk ani dochodów ze sztuki – czy to dla twórcy, czy dla tego, kto w nią inwestuje.

Trzeba się otaczać ludźmi, którzy będą umieć to robić. Stąd też tak duża potrzeba istnienia szeroko rozumianego rynku sztuki, jak dla każdej innej dziedziny – w tym przypadku: galerii, marszandów, mecenasów, domów aukcyjnych, marketingowców, PR-owców, całego otoczenia biznesowego.

Ewa Juszkiewicz, do której tu często wracam, to doskonały przykład, jak ważne jest to otoczenie. Swój pomysł artystyczny realizowała przez lata, bez eksplozji popularności. W pewnym momencie swojej drogi artystycznej trafiła na odpowiednich ludzi, którzy wykonali ogrom pracy, by jej twórczość została dostrzeżona.

Ewa Juszkiewicz przez lata była totalnie pomijana, bo jej twórczość – przemalowywanie głów – uznawano za wtórną. Dopiero gdy prace Juszkiewicz zostały dostrzeżone przez świat, przez Larry'ego Gagosiana, przez panią Rech w Paryżu, to zachwycił się nią także polski świat sztuki.

W Polsce ten rynek jest już w pełni wykształcony?

Absolutnie nie, mamy bardzo niedojrzały rynek. Najlepszym dowodem jest dominacja systemu sprzedaży przez aukcje, a nie galerie.

A to ma znaczenie?

W Polsce, jeżeli ktoś chce otworzyć galerię sztuki, to otwiera ją razem z domem aukcyjnym, ponieważ uważa, że to jest najszybsza droga do sprzedaży dzieła sztuki. Mało kto chce inwestować w mozolne budowanie przez lata pozycji artysty, z którym współpracuje, jak to się zwykle dzieje na Zachodzie. Aukcja, licytacja sztuki przypomina bardziej handel na targowisku: szybkie pozyskiwanie artystów, natychmiastowe wprowadzanie ich na rynek, liczy się cena i nazwisko – sprzedane. Albo nie, ale dom aukcyjny nie angażuje się bardziej, niż musi, nie ponosi odpowiedzialności. To nie kreuje przestrzeni na wzmacnianie artystów i ich znaczenia, na zadbanie o to, żeby te prace znajdowały się w cenionych kolekcjach. Ostatecznie dawałoby to przecież większe zyski, ale po znacznie dłuższym czasie. W całym kraju zaledwie kilka galerii współpracuje z artystami przez lata, dbają o nich, budują ich widoczność, renomę i potem zbierają śmietankę.

W całym kraju zaledwie kilka galerii współpracuje z artystami przez lata, dbają o nich, budują ich widoczność, renomę i potem zbierają śmietankę.

Lokowanie produktu

A sami artyści rozmawiają o pieniądzach? Wypada, nie wypada? Jest to ważne czy wstydliwe?

W naszym kraju nie jest to temat tabu, ponieważ w przypadku sprzedaży aukcyjnej wszystkie ceny i wyniki są jawne. Wystarczy wejść na dowolny serwis, który zbiera te ceny i jak na dłoni widać, po ile, kto i za co jest dziś wyceniany. Jest boom na młodą polską sztukę, całkiem ciekawe prace młodych twórców można kupować już od tysiąca złotych.

W 2022 roku wartość sprzedaży dzieł sztuki i antyków przekroczyła 670 mln zł i to był wzrost o 10 proc. w stosunku do poprzedniego roku. Czy ten rynek nadal szybko rośnie?

To był rok wyjątkowy, ekstremalnie dobry, ze względu na pandemię. Już w roku 2023 łączny obrót na rynku sztuki wyniósł ok. 440 mln – czyli był o prawie 20 proc. niższy w stosunku do poprzedniego roku. Bo w 2021 i 2022 roku, w czasie pandemicznego zamknięcia w domach, Polacy nagle zaczęli inwestować oszczędności w sztukę – stąd ten skok. A gdy wyszli z domów, ich zapał osłabł. Rynek będzie rósł, ale łagodniej.

Coraz bardziej popularne staje się kupowanie dzieł sztuki do firm. Czy to lokowanie kapitału, czy po prostu przyozdabianie ścian?

Duże firmy coraz częściej budują kolekcje sztuki w ramach działań CSR. Kiedyś to były głównie banki i firmy ubezpieczeniowe, dziś katalog takich firm znacznie się rozbudował – wchodzą w to także firmy mniejsze, produkcyjne, przemysłowe. Mniejsze firmy zaczynają w ten sposób dywersyfikować kapitał i ocieplać wizerunek.

Mecenat sztuki bez arystokracji

Piotr Krupa, właściciel giełdowej spółki Kruk, prowadzi wraz z żoną własną galerię młodej polskiej sztuki we Wrocławiu. Inwestuje, kupuje, wystawia, ale brakuje mu miejsca. Namawia więc do wystawiania inne firmy, które płacą coś w rodzaju abonamentu, by móc na swoich ścianach pokazywać polską szkołę współczesną. Artyści tego potrzebują? Zamiast bogatego hrabiego bogata korporacja?

To rzeczywiście jest współczesna forma mecenatu.

Pojawiły się też firmy, które wyspecjalizowały się w tym, że kupują tanio sztukę od młodych artystów i żyją z wypożyczania jej dużym firmom. To kolejne kapitalistyczne podejście do rynku sztuki, na którym można zarobić. Nawet w dawnych czasach to też nie był jeden hrabia, ale tabuny ludzi pracujących dla niego.

Ale przypadek państwa Krupów, ich Krupa Art Foundation, jest inny, bardzo świeży, bo w Polsce niewielu jest jeszcze takich instytucjonalnych, prywatnych mecenasów. To ludzie, którzy misję potrafią łączyć z zarabianiem na sztuce. Dzięki temu coraz intensywniej wspierają kolejnych młodych twórców, ale wystawiają też tych starszych, już znanych, jak Fangor czy Wróblewski. Przez ich galerię na rynku we Wrocławiu przez cztery miesiące wakacyjne przyszło 40 tys. ludzi. To imponujący wynik, który pokazuje, że ludzie chcą więcej sztuki w swoim życiu. A Piotr Krupa, Wojciech Fibak, Omenaa Mensah i Rafał Brzoska są świetnymi przykładami budowania i popularyzowania swojej kolekcji z głową, w taki sposób, że ich projekty odbijają się pozytywnym echem także na świecie. Mają pomysł, nie tylko pieniądze.

Finanse i prawo dla artystów

Bardzo ważną częścią ich działalności jest także edukowanie młodych artystów, którzy często nie mają świadomości, jak zadbać o swoją przyszłość i interesy – choćby o prawa autorskie. Sprzedają swoje prace, bo ktoś chce je kupić, bez refleksji, co dalej. Galerzyści, marszandzi wykorzystują to, nie tylko sprzedając dzieła sztuki, ale też sprzedając reprodukcje. Ten rynek to w Polsce wciąż wolna amerykanka.

Jest sporo fundacji, które dbają o edukowanie twórców, regularnie prowadzą webinary, szkolenia. Do projektu Artysta-Zawodowiec (cyklu kilkunastu warsztatów) prowadzonego przez Fundację Sztuki Polskiej ING zgłosiło się kilkaset osób, które chciały się nauczyć budowania swojej pozycji na rynku, tego, jak się prezentować, jak zbudować dobrą wystawę, jak się rozliczać podatkowo, jak sprzedawać dzieła, jak zadbać o swoje prawa w przyszłości.

Po ile sztuka dla Jana Kowalskiego?

Polska sztuka trafiła już pod strzechy? Bo inwestowanie w sztukę stało się głośnym hasłem, ale kto to realnie robi?

Jak mówiłem, już nawet za 1 tys. zł można kupić niezłą pracę młodego polskiego twórcy, a lockdown w pandemii pomógł wielu osobom w podjęciu decyzji o zakupie.

W porównaniu do okresu między zakończeniem wojny a upadkiem komunizmu dziś rynek rozwija się błyskawicznie. Ale wtedy w ogóle go nie było. Naród był biedny, nie interesował się sztuką, dbaliśmy o podstawowe potrzeby i walczyliśmy o wolność. Jak zaczęliśmy się bogacić, to zaczęliśmy też zwracać uwagę na inne potrzeby. Ale nadal wśród większości Polaków posiadanie sztuki nie jest jeszcze powszechną potrzebą. Jednak jedna rzecz bardzo się zmieniła na korzyść – zwiększył się dostęp do sztuki. Przez media i internet, ale też dzięki różnym wydarzeniom.

Kiedyś wszystkie projekty artystyczne musiały koncentrować się w wielkich ośrodkach miejskich – Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź i Gdańsk. Teraz nawet mniejsze instytucje kultury, takie jak muzea okręgowe czy biura wystaw, w znacznie mniejszych miastach ściągają do siebie bardzo ciekawe imprezy. Bardzo duża pula środków na działalność, która ma aktywizować nie tylko twórców, ale również projekty zwiększające dostępność sztuki, pojawi się wkrótce z Krajowego Planu Odbudowy – całkowita pula środków z programów grantowych i stypendialnych to ponad 280 mln zł. Lada moment wystartuje kolejny nabór wniosków.

Sztuka cały czas próbuje więc trafiać pod strzechy, ale jeszcze masa pracy przed nami, by stała się nie czymś od święta, ale elementem życia.

Sztuka nobilitowana na kubku i koszulce

Czy powinno się wyznaczać granice popularyzowania sztuki? Tamara Łempicka trafiła na porcelanę z Ćmielowa. To profanacja sztuki czy też jej użytkowa forma zwiększająca zasięgi?

To świetny i powszechnie stosowany na świecie sposób promocji sztuki, wykorzystywany przez większość znanych muzeów. Dzieła Gustava Klimta na kubkach widział pewnie każdy, nawet jeśli nie wie, że to Klimt. Dla sztuki takie wyjście do ogółu to nobilitacja. To jest właśnie to trafianie pod strzechy, o które pani pytała.

Nie wyznaczałbym granic popularyzowania sztuki, bo tych pól, gdzie sztukę można pokazywać kreatywnie i inaczej niż w jej pierwotnej postaci, jest coraz więcej. Komercyjne eksponowanie sztuki musi być jednak umiejętne. Spadkobierczyni Tamary Łempickiej chwyta się najróżniejszych sposobów, żeby zmonetyzować sztukę prababki, dopóki ma do tego prawa. Stąd m.in. Łempicka na porcelanie. I nie ma w tym nic złego. Wyznacznikiem powinna być dobra jakość, niezależnie od tego, jak zaadaptujemy tę sztukę. W Polsce najczęściej ograniczamy ten proces do magnesów na lodówkę i kilku drobiazgów z muzealnych sklepików. Były i inne próby, ale nie poszły najlepiej. Twórczość Beksińskiego trafiła już trzy razy do kolekcji odzieżowych, ale jakościowo nie zawsze wypadało to dobrze. Granica dobrego smaku jest cienka, ale generalnie eksponowanie sztuki poza muzeami i galeriami bardzo jej służy.

Beksiński przeciera szlaki za granicą

Które polskie nazwisko najbardziej rozgrzewa publikę i kupców za granicą?

Zaczyna się moda na inwestowanie w polską sztukę. Za granicą widzą, że nasz rynek jest jeszcze niedojrzały, ale już powoli zaczyna się strukturyzować.

Fenomenem jest Beksiński. Za granicą doceniany i często świadomie wybierany, także przez innych artystów – muzyków czy filmowców. Jego dzieła posiadają tacy twórcy jak Marilyn Manson czy Guillermo del Toro, który słynie z obszernej kolekcji sztuki poświęconej kultowi śmierci – posiada dwa obrazy Beksińskiego i kilka jego rysunków. W Polsce Beksiński bywa marginalizowany, krytykowany przez niektórych ekspertów za poruszanie się na granicy kiczu i oceniany przez pryzmat braku formalnego wykształcenia artystycznego lecz dla światowego odbiorcy nie ma to większego znaczenia.

Jak Hans Zimmer, kompozytor bardzo wielu popularnych ścieżek filmowych, który jest banowany przez kolegów po fachu, ale uwielbiany przez widzów.

To dobre porównanie. Mamy tu artystów wybitnych, odpychanych przez swoje środowisko, uważanych za zbyt popularnych. A jednocześnie to oni często pośrednio wzbudzają zainteresowanie także innymi twórcami. Uważam, że to Beksiński otwiera oczy zachodnich odbiorców również na inną polską sztukę.

Ja sam, współpracując z Muzeum Historycznym w Sanoku, zajmuję się spuścizną Zdzisława Beksińskiego od ponad 10 lat. To jego twórczość zainicjowała mój projekt Polish Masters of Art. Zaczynałem go jako internetowe hobby, a dziś jest to jedna z największych krajowych oddolnych inicjatyw promujących polską sztukę – od promocji młodych polskich artystów, przez popularyzowanie sztuki dawnej, aż po projekty z pogranicza technologii i sztuki. To niesamowite, bo okazuje się, że ta sztuka może łączyć ludzi, którzy mają kompletnie różne poglądy. Dla przykładu, profile Polish Masters of Art na X śledzi z zapartym tchem i pani sędzia Krystyna Pawłowicz, i pan senator Krzysztof Kwiatkowski.

Kamil Śliwiński - kurator, badacz i popularyzator polskiej sztuki w nowych mediach. Od 2014 roku bada twórczość i spuściznę po Zdzisławie Beksińskim, prowadząc również autoryzowane przez spadkobierców profile społecznościowe poświęcone artyście. Od 2017 roku rozwija autorski projekt Polish Masters of Art, promując polskie dzieła i artystów z wykorzystaniem możliwości nowych mediów.

Główne wnioski

  1. Bogactwo polskiej sztuki: Polska sztuka jest ceniona na świecie, a do historycznych mistrzów w muzeach, galeriach i na aukcjach dołączają młodzi polscy artyści. Prace Ewy Juszkiewicz osiągają milionowe kwoty na aukcjach w Christie's czy Sotheby’s, młodzi twórcy, jak Krzysiek Grzywacz, zdobywają uznanie m.in. w Japonii. Klucz do sukcesu to połączenie talentu, warsztatu i skutecznej promocji.
  2. Odzyskiwanie utraconych dzieł: Polska aktywnie poszukuje skradzionych dzieł sztuki, prowadzone są katalogi zaginionych artefaktów, a Departament Restytucji Dzieł Sztuki odzyskuje obiekty z aukcji zagranicznych. Po 51 latach odnalazł się skradziony z Gdańska obraz Brueghla młodszego. Niestety, obrazy często pozostają w rękach prywatnych.
  3. Rozwój rynku sztuki: Polski rynek sztuki jest niedojrzały, zdominowany przez aukcje, a nie galerie, co utrudnia budowanie pozycji artystów. Pandemia zwiększyła zainteresowanie inwestowaniem w sztukę, coraz częściej to firmy tworzą kolekcje w ramach CSR. Mecenat, jak Krupa Art Foundation, wspiera twórców, a projekty edukacyjne uczą ich zarządzania karierą. Sztuka staje się dostępniejsza dzięki popularyzacji, ale też dzięki przenoszeniu jej na przedmioty użytkowe.