II RP wstawała z gruzów blokowana konfliktami. „Po 15 sierpnia wróciła wiara, że Polska nie będzie państwem sezonowym” (WYWIAD)
Jeszcze przez kilka lat po odzyskaniu niepodległości Polska wciąż toczy wojny. Walczy w powstaniach, walczy z Sowietami, walczy z wielkim kryzysem, walczy o utrzymanie demokracji. Państwo nie ma możliwości finansowych, by prowadzić intensywną politykę rozwojową. Bitwa warszawska dała nadzieję i impuls do odbudowy. – Wynik tej wojny dał bodźce, żeby szybko odbudowywać gospodarkę tam, gdzie to było możliwe. Pojawiły się decyzje indywidualne, jak zaangażowanie przedsiębiorców w nowe inwestycje czy wzrost konsumpcji – mówi prof. Piotr Koryś, historyk gospodarki z Uniwersytetu Warszawskiego.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Przez jakie etapy odbudowy gospodarki i jakie kolejne kryzysy zbrojne, ekonomiczne i polityczne przechodziła nowo utworzona II RP między dwiema wojnami światowymi.
- Dlaczego realizacja projektów inwestycyjnych w dzisiejszym ich rozumieniu nie była wówczas możliwa.
- Co w młodym państwie zmieniła wygrana Bitwa Warszawska. Jakie impulsy wniosło pokonanie bolszewików.
Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Gdy myślimy o 15 sierpnia, myślimy o Bitwie Warszawskiej, o Cudzie nad Wisłą – o pojedynczym zdarzeniu. Ale przecież to nie był 24-godzinny przerywnik w życiu II RP, tylko kolejna wojna w kraju, który ledwo odzyskał niepodległość. Był totalnie zniszczony po wojnie światowej. Wojna z bolszewikami wstrzymała odbudowę państwa i gospodarki czy była „tylko” chwilową przeszkodą?
Dr hab. Piotr Koryś, Uniwersytet Warszawski: Trudno powiedzieć, że w Polsce I wojna światowa się zakończyła, bo po 11 listopada nie doczekaliśmy się stabilizacji. Po 1918 roku mamy powstania – Śląskie (w latach 1919, 1920 i 1921), Wielkopolskie (na przełomie 1918 i 1919 roku). Trwają spory niemal o wszystkie granice, a za kilka zaledwie miesięcy od odzyskania niepodległości mamy wojnę z Sowietami.
Co było zatem pierwszym od dnia odzyskania niepodległości prawdziwie przełomowym momentem dla Polski odradzającej się jako kraj i jako gospodarka? Jaka decyzja, która strategia, jaki plan inwestycji?
Nie da się mówić o strategiach czy planach gospodarczych takich, jak rozumiemy je dzisiaj. Tego po prostu nie było.
Strategie gospodarcze II RP
Pomimo trwającej wojny, między 1919 a 1921 rokiem zapada oczywiście wiele różnych decyzji administracyjnych i politycznych, które definiują istnienie jednolitego państwa. Te główne decyzje, które dotyczyły kraju, nie regionów, zapadały stopniowo już od 1919 r. Było to, chociażby wprowadzenie wspólnego ustawodawstwa społecznego czy uchwalenie tzw. Konstytucji Marcowej w 1921 r. (a wcześniej, już w 1919, tzw. Małej Konstytucji). Warto zwrócić uwagę, jak bardzo skompresowany i szybki musiał być ten wysiłek, żeby przygotować dokument konstytucyjny dobrej jakości w około dwa lata w warunkach wciąż toczącej się wojny.
Pomimo trwającej wojny, między 1919 a 1921 rokiem zapada wiele różnych decyzji administracyjnych i politycznych, które definiują istnienie jednolitego państwa.
W marzeniach polityków lewicy: Moraczewskiego, Daszyńskiego czy Narutowicza, Polska miała być wzorcową, wiodącą w Europie, demokratyczną republiką. Chodziło o to, by pokazać, że zaraz po odzyskaniu niepodległości da się zbudować na peryferiach Europy nowoczesne, otwarte, tolerancyjne państwo, dbające o robotników. W kontrze do modelu sowieckiego. Idee lewicowe próbowano jednak wprowadzać w życie w warunkach, w których, jak się okazało, było to zupełnie niewykonalne. Rząd Jędrzeja Moraczewskiego próbował wprowadzać rozbudowaną politykę społeczną zaraz po odzyskaniu niepodległości, co jednak fundamentalnie naruszyło stabilność budżetową.
W 1920 roku zapada decyzja o przeprowadzeniu spisu powszechnego. Z dzisiejszej perspektywy to wydaje się banalne – wówczas było symbolem spójności państwa, możliwości organizacyjnych, czy, jak dziś byśmy powiedzieli, sprawczości. Spisy powszechne w tym okresie w pewien sposób definiowały państwa narodowe przez zasięg i sprawność działania administracji i społeczeństwo objęte jej oddziaływaniem. Mimo że spisu nie udało się przeprowadzić we wszystkich regionach kraju, to i tak można go potraktować jako jeden z kluczowych momentów krystalizacji nowego państwa.
Z pewnością istotną i nie tylko symboliczną decyzją było też ujednolicenie polityki funkcjonowania kolei, bo infrastruktura determinuje rozwój kraju.
Jeżeli chodzi zaś o decyzje indywidualne, jak zaangażowanie przedsiębiorców w nowe inwestycje czy wzrost konsumpcji, czyli strategie ekonomiczne jednostek wynikające z wiary w nowo powstały byt polityczny, pojawiają się one dopiero po wygranej Bitwie Warszawskiej. Po 15 sierpnia wraca optymizm z listopada 1918 roku i wiara w to, że Polska będzie istnieć, że nie będzie państwem sezonowym, jak je w 1922 roku określił kanclerz Niemiec.
Państwo biedne, ale ustabilizowane
Po 15 sierpnia oznacza, że to były najbliższe tygodnie, miesiące, czy jednak trzeba było się uzbroić w cierpliwość na kolejny rok, półtora?
To zależy od miejsca. Inaczej jest w Wielkopolsce, inaczej w Polsce centralnej, a jeszcze inaczej na Kresach. Bo na Kresach ta wojna się jeszcze toczy. Jeszcze trwa konflikt z Litwą. Polska centralna z kolei aż do Wisły jest zniszczona uderzeniem Armii Czerwonej i polityką spalonej ziemi, którą Bolszewicy stosowali.
Skala zniszczeń po wojnie 1920 roku była bardzo duża. Bardzo zniszczone są zwłaszcza mniejsze miejscowości na wschód od Wisły. Ale Wielkopolska czy Śląsk, także zachodnie ziemie dawnej Kongresówki tą wojną nie są dotknięte. Wręcz przeciwnie – wojna sprawiła, że wzrósł popyt na wytwarzane tam produkty.
Wynik tej wojny dał bodźce, żeby szybko odbudowywać gospodarkę, zwłaszcza tam, gdzie to było możliwe. To przyspieszyło odbudowę, choćby Łodzi. Niestety, zaraz potem pojawiły się gigantyczne problemy wewnętrzne, z którymi państwo nie było w stanie sobie poradzić przez cztery lata. Z tym że nie była to wina, tylko polityków II RP. Hiperinflacja, która spustoszyła kraj i region, od Niemiec po Węgry, związana była z szeregiem czynników bardziej zewnętrznych niż wewnętrznych.
Ważne jest to, że gdy dochodzi do podpisania traktatu pokojowego z sowiecką Rosją w 1921 roku, a jednocześnie powoli wygasają inne konflikty graniczne, nasze państwo funkcjonuje już jako suwerenny byt, który jest w stanie definiować swoje prawa do granic. Jest stabilne: funkcjonuje rząd, parlament, przyjęto konstytucję.
Europa nie pomagała, walczyła z kryzysem
Czy zwycięstwo 1920 roku, zatrzymanie bolszewików przed Europą, jak o tym często mówimy, pomogło młodziutkiej Polsce na arenie międzynarodowej? Popłynęły np. pieniądze na odbudowę? Pożyczki, dotacje, może chociaż zamówienia na produkcję, która mogła stworzyć u nas miejsca pracy?
Nawet w czasie wojny niewiele było pomocy z zagranicy. Była misja francuska, pewne wsparcie USA, trochę dostaw broni z innych krajów. Po wojnie z bolszewikami Europa właściwie nie pomagała – sama była w trudnej sytuacji po wyniszczającej wojnie światowej. USA wracały do polityki izolacjonizmu – jeśli budowały pozycję imperialną to z pomocą polityki gospodarczej, a nie ścisłych sojuszy i ingerencji. Nie za bardzo więc kto miał pomóc. Najbliżej nam było do Francji, z nią więzy były najsilniejsze.
Nawet w czasie wojny niewiele było pomocy z zagranicy. Po wojnie z bolszewikami Europa właściwie nie pomagała – sama była w trudnej sytuacji po wyniszczającej wojnie światowej.
Wkrótce cały region Europy Środkowo-Wschodniej wszedł w okres głębokiego kryzysu. Jego szczególnym przejawem była wspomniana już hiperinflacja, która właściwie w dużym stopniu wygasiła aktywność gospodarki. Nie da się prowadzić większości biznesów w warunkach niekontrolowanych i nieoczekiwanych zmian cen, tak jak to było w Niemczech, na Węgrzech, w Austrii czy też w Polsce.
Czyli to nie był brak chęci do pomocy, to był brak możliwości do pomagania?
I znów chyba żadna z tych opcji nie będzie dobra, dlatego, że rzadko kto myślał w kategoriach pomagania. To Amerykanie „wynaleźli” pomoc rozwojową w takim modelu, jaki dziś znamy – dużych strumieni pieniędzy, które mają odbudować popyt rynkowy w gospodarkach zniszczonych wojną lub innymi kataklizmami. To był plan Marshalla po II wojnie światowej.
Po I wojnie zachodnia Europa sama dokonywała wysiłków, żeby się odbudować – i nie szło to łatwo. Równolegle państwa Ententy pilnowały, żeby Niemcy pozostały państwem rolniczo-przemysłowym. Zresztą lokalne konflikty wybuchały także na Zachodzie jak spory francusko-niemieckie o Zagłębie Ruhry.
Budowa Gdyni i kolei otwiera eksport
Dzisiaj elementem pomocy rozwojowej często są inwestycje i zamówienia, zlecanie produkcji itp. Czy taki model wtedy był w ogóle możliwy? Polacy wytwarzali coś, co inni chcieli kupić, dzięki czemu trochę wzbogacał się budżet państwa?
Niemcy kupowali głównie nasz węgiel, zresztą bardzo często wydobywany przez niemieckie przedsiębiorstwa w tej części Śląska, która trafiła w granice ziem polskich. Przez cały okres II Rzeczpospolitej był to główny produkt eksportowy. Innych towarów Polska na eksport wówczas miała niewiele. W 1920 roku gospodarka była w zapaści i trudno się dziwić. Jeśli policzymy czas trwania wojen na terenach ziem polskich od 1914 do 1921 roku, to jest to okres dłuższy nawet niż II wojna.
Czy zatem w latach 20. i 30. kolejne polskie rządy prowadziły politykę rozwoju, czy po prostu politykę przetrwania Polski?
W tym okresie obecność państwa w gospodarce w wielu krajach Europy jest mocno ograniczona przez otoczenie międzynarodowe, możliwości finansowe i strukturę gospodarki. W Polsce udział państwa w gospodarce jest relatywnie duży, ale państwo nie ma możliwości finansowych, by prowadzić intensywną politykę rozwojową.
Żadna gospodarka, która opiera się przede wszystkim na rolnictwie, nie będzie się rozwijać bardzo szybko. Rozwój w Polsce był uzależniony od tego, w jakim tempie bardziej zaawansowane technologie rolne z Wielkopolski, Śląska czy terenów po zaborze pruskim wchodziły do użytku na pozostałych ziemiach polskich. Od tego zależało zwiększanie produktywności w rolnictwie, co się przekładało na wzrost gospodarczy.
Zaszłości i napięcia polityczne
II Rzeczpospolita odziedziczyła przemysł po czasach zaborów. To był przemysł rozmieszczony „wyspowo”. Jego rozwój w latach 20. był trudny. Do 1924-25 roku zajmowano się ustabilizowaniem gospodarki – wojny graniczne czy hiperinflacja to nie czas na prywatne inwestycje w przemysł. Stworzeniem warunków do rozwijania produkcji, ostatecznym ukształtowaniem otoczenia regulacyjnego i instytucjonalnego dla przemysłu zajęto się dopiero około roku 1925.
Stworzeniem warunków do rozwijania produkcji, ukształtowaniem otoczenia regulacyjnego i instytucjonalnego dla przemysłu zajęto się dopiero około roku 1925.
Potem jednak przychodzi jeszcze zamach majowy 1926 roku i bardzo poważne napięcia polityczne. W związku z decyzjami marszałka Piłsudskiego kończy się Polska jako demokratyczna republika. W międzyczasie mamy konflikt z Niemcami, tzw. wojnę celną, a Niemcy to wówczas główny odbiorca naszych dóbr eksportowych. Ich polityka celna skierowana przeciw Polsce boleśnie odciska się na krajowej koniunkturze. A od roku 1929, najdalej 1930 mamy już wielki kryzys gospodarczy.

Trudno zatem mówić o warunkach do prowadzenia polityki rozwojowej. Jakieś działania cały czas są podejmowane, ale na ograniczoną skalę. Pod koniec lat 20. buduje się Gdynia i jej port, wraz z liniami kolejowymi łączącymi Pomorze i Śląsk. To miało duże znaczenie, bo otwierało szansę na eksport węgla przez Bałtyk poza Niemcy. I ta próba dywersyfikacji kierunków eksportu kończy się powodzeniem.
Poważna polityka rozwojowa
Poważna próba wdrożenia polityki rozwoju gospodarczego miała jednak miejsce dopiero w drugiej połowie lat 30. Mam na myśli działania ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego – budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP).
Trzeba przy tym podkreślić, że jak na te warunki i środki państwo nie rozwijało się źle. Ostatnio szacunki polskiego PKB w tym okresie przedstawili ekonomiści Marcin Wroński, Maciek Bukowski i Michał Kowalski – obraz, który się z nich wyłania, jest bardziej optymistyczny, niż nam się do tej pory zdawało.
Warto wiedzieć
Nowe dane o PKB Polski w 20-leciu międzywojennym
Ekonomiści Uniwersytetu Warszawskiego – Marcin Wroński, Maciej Bukowski i Michał Kowalski przedstawili w lutym pierwszy szacunek polskiego PKB w ujęciu krajowym, regionalnym i sektorowym w okresie międzywojennym. Stwierdzili w swoim badaniu, że polska gospodarka w okresie międzywojennym radziła sobie znacznie lepiej, niż zakładano wcześniej. W latach 1924-1938 realny PKB per capita wzrósł o prawie 40 proc., czyli o 2,3 proc. rocznie. Dzięki silniejszemu wzrostowi gospodarczemu w biedniejszych regionach osiągnięto znaczną konwergencję regionalną. Jak piszą badacze, ich wyniki podważają dominującą narrację o słabej kondycji polskiej gospodarki w okresie międzywojennym.
W latach 20. szło im szybciej niż po 1989 roku
Gdybyśmy mieli porównać dwa przełomowe okresy w polskiej historii, to po 1989 roku mniej więcej aż do 1994 roku też nie było wielkich projektów rozwojowych, a przecież kraj nie toczył żadnych wojen. Nie było po prostu kapitału. Pierwsze działania po 1989 roku miały ustabilizować gospodarkę, rozpoczęła się prywatyzacja. Polityka rozwojowa pojawiła się wraz z napływem pieniędzy z Europy. Czas pokoju pozwolił na przeprowadzenie transformacji gospodarki etapami. II Rzeczpospolita nie miała natomiast tyle czasu.
Z drugiej strony należy zapytać, czy ludzie Piłsudskiego rzeczywiście mieli dobre pomysły na prowadzenie polityki gospodarczej po zamachu majowym. Moim zdaniem były to pomysły co najwyżej przeciętne. Być może inaczej byśmy je oceniali, gdyby czasu na ich realizację było więcej. Kryzys gospodarczy pozbawia w dużym stopniu państwo dochodów, więc zdolności do prowadzenia polityki rozwojowej jeszcze spadają.
Czy ludzie Piłsudskiego rzeczywiście mieli dobre pomysły na prowadzenie polityki gospodarczej po zamachu majowym. Moim zdaniem były to pomysły co najwyżej przeciętne.
My też mieliśmy Wielki Kryzys
Zatrzymajmy się na chwilę na tym kryzysie. To ciekawy wątek. Gdy w 1929 roku Europa już żyła kryzysem, w Polsce mówiło się, że on nas ominie. A potem w nią bardzo silnie uderzył. Czy to są zdarzenia, z których moglibyśmy dzisiaj wyciągać wnioski? Od jakiegoś czasu pławimy się bowiem w Polsce w samochwalczych hasłach jak złoty wiek, zielona wyspa, lider wzrostu PKB. Sami się nawet wprowadziliśmy do G20, podczas gdy Europa walczy ze spowolnieniem. I wszyscy ci wiwatujący nad naszym sukcesem udają, że w tle nie ma problemów narastającego długu publicznego, deficytu w budżecie, nie mówiąc o procedurze nadmiernego deficytu nałożonego przez Brukselę. Powinniśmy szukać analogii w starych kryzysach?
Ja bym na nie patrzył. Można zadać dużo i trudnych przydatnych współcześnie pytań. Dziś w Stanach Zjednoczonych badania nad wielkim kryzysem są częścią makroekonomii. W Polsce Wielki kryzys, przysypany II wojną światową, doświadczeniem komunizmu i współczesnej transformacji ustrojowej, jest jakąś bardzo odległą historią, o której rzadko kto pisze na poważnie. To okres niesłusznie zapomniany. Ani dobrze nie rozumiemy tamtego kryzysu, ani dobrze nie rozumiemy polityki antykryzysowej, którą prowadził Kwiatkowski. Czy ona była naprawdę skuteczna, czy była skuteczna tylko krótkookresowo? Czy Polska była w stanie przeprowadzić plan piętnastoletni? Te rozwiązania zasadniczo na świecie się podobały. Miały wpływ na myślenie o polityce rozwoju, a nawet na powstającą wtedy nową gałąź nauk ekonomicznych: ekonomię rozwoju. Robiły wrażenie. My ich nie badamy.
Warto dziś szukać analogii
Jednym z elementów głębokości kryzysu w II RP było bardzo silne przywiązanie do tzw. złotego bloku (któremu przewodziła Francja) i utrzymywanie stabilnego kursu złotówki względem złota, czyli brak dewaluacji waluty. Pogarszało to z roku na rok międzynarodową pozycję polskiej gospodarki w świecie konkurencyjnych dewaluacji walut. Decyzją polskich polityków gospodarczych, swoboda prowadzenia polityki monetarnej, a zwłaszcza kursowej, została ograniczona. O doświadczeniach tego okresu warto przeczytać książkę Barry’ego Eichengreena Złote kajdany wydaną ostatnio w Polsce przez PTE. Warto też spojrzeć na to, co pisze Stefan Kawalec.
W jakimś stopniu można porównywać to dzisiaj do sytuacji ograniczonej autonomii walutowej, tak, jak np. w strefie euro. Pytanie, jak dalece w warunkach kryzysu lepiej mieć na peryferiach Europy euro, a w jakim stopniu lepiej wciąż mieć swoją złotówkę. Odpowiedź nie jest jednoznaczna i oczywista. Zasadne argumenty są po obu stronach, ale warto się nad każdym z nich zastanowić. Lekcja z tamtego kryzysu jest taka, że można sobie łatwo zaszkodzić polityką pieniężną.
Lekcja z tamtego kryzysu jest taka, że można sobie łatwo zaszkodzić polityką pieniężną.
Wtedy, w czasie wielkiego kryzysu, polska polityka pieniężna w dużym stopniu orientowała się na wypełnianie oczekiwań Zachodu – przynajmniej takich, jak je sobie wyobrażano. Zdobycie statusu waluty systemu złotego osiągnięte dużym wysiłkiem w drugiej połowie lat 20. było ogromnym sukcesem, więc nikt nie chciał z tego rezygnować. Polska starała się być prymusem tego systemu właściwie aż do jego końca. Obowiązywało przeświadczenie, że powinniśmy spłacać zachodnie zobowiązania.
W warunkach kryzysu zdecydowanie lepiej radziły sobie jednak kraje, które prowadziły bardziej autonomiczną politykę pieniężną i szybko odeszły od systemu waluty złotej, chociażby Wielka Brytania, a w naszym regionie Czechosłowacja.
Nadmiar państwa w gospodarce szkodzi
Powiedział pan kiedyś, że Kwiatkowski bardzo chciał doganiać Zachód i był zorientowany w swojej polityce gospodarczej właśnie na politykę zachodnią. Różnica była taka, że tam udział państwa to był interwencjonizm. U nas był to etatyzm, rozumiany jako wzrost udziału państwa w gospodarce. Profesor Leszek Balcerowicz powiedział niedawno w wywiadzie dla XYZ, że nie dokończyliśmy transformacji i że to jest groźne. W gospodarce wciąż jest za dużo państwa. Czy pan jako historyk też widzi w tym dzisiaj ryzyko?
Nie ryzykowałbym stwierdzenia, że to jest niedokończona transformacja, bo to wywołuje gigantyczny spór o to, co to znaczy transformacja i czym ma się charakteryzować jej zakończenie.
Dla prof. Balcerowicza to jest niedokończona prywatyzacja po prostu.
Jak popatrzymy na historię Zachodu, to widzimy różny zakres aktywności państw w gospodarce, różne rozmiary sfery publicznej. Francja raz sprzedaje publiczny majątek, raz kupuje udziały w prywatnych firmach, raz nacjonalizuje, a raz prywatyzuje. Ważna jest zresztą nie tylko struktura własności, ale i skala upolitycznienia na poziomie zarządzania publicznym majątkiem.
Ale rzeczywiście wydaje się, że w obecnej sytuacji gospodarczej na świecie mamy w Polsce wciąż bardzo dużo własności państwowej, która jest często nieefektywnie zarządzana i która staje się politycznym łupem. Zatem powiedziałbym raczej, że skutkiem przejścia transformacji – odległym od oczekiwań prof. Balcerowicza – jest pewna forma kapitalizmu państwowego z nadmiernie rozrośniętą własnością publiczną, która wcale nie chroni strategicznych sektorów gospodarki, lecz strategiczne interesy partii politycznych.
Dwie opowieści o jednym państwie
Nie jest to sytuacja podobna do 20-lecia międzywojennego, bo nie mieliśmy wtedy takich dużych, tak dochodowych firm państwowych, jak dziś. Aczkolwiek pod koniec tego okresu mieliśmy oczywiście dużo firm państwowych.
20-lecie międzywojenne jest okresem przeciętym kryzysem. Odbudowa z kryzysu była odbudową etatystyczną, w której państwo bardzo silnie wypychało sektor prywatny.
Przypomnijmy, że rząd, jeśli chce wspierać rozwój, powiększając dług, może dystrybuować kapitał przynajmniej na dwa sposoby. Może kredytować prywatnych przedsiębiorców albo budować fabryki państwowe. Odbudowę Polski też można opowiedzieć na dwa sposoby.
Jedna historia mówi, że po prostu państwo musiało się angażować, bo nic innego się nie działo – sektor prywatny stracił zdolność rozwoju wskutek załamania gospodarczego w latach 1930-1935. Dlatego trzeba było zwiększyć dynamikę działań Banku Gospodarstwa Krajowego i sfinansować budowę nowego przemysłu przez państwo. To było potrzebne z powodów społecznych, gospodarczych i z powodów militarnych. Druga opowieść jest taka, że prowadzenie etatystycznej odbudowy po kryzysie doprowadziło do tego, że sektor prywatny nigdy nie miał szans się pozbierać. Dostęp do kredytów dla firm prywatnych był bardzo ograniczony, konkurowanie z państwowymi przedsiębiorstwami, mającymi „miękkie ograniczenie budżetowe” często okazywało się niemożliwe.
Który sposób był lepszy na tamte czasy – trudno ocenić jednoznacznie, zwłaszcza że mamy tendencję do przykładania współczesnych miar i punktów odniesienia.
CPK versus COP
W swojej książce Pożegnanie z pańszczyzną. Historia gospodarcza Polski od rozbiorów do dziś opisał pan różne polskie próby wielkich industrializacji. Teraz w Polsce na okrągło dyskutuje się o potrzebie wielkich inwestycji. Czy z doświadczeń historycznych wynika, że mają one rzeczywiście większą siłę oddziaływania dla gospodarki niż mała prywatna przedsiębiorczość, za to w dużej masie?
Nie da się i nie trzeba wykluczać państwa z pewnych obszarów. Państwo ma sens jako agent, który będzie kształtował rozwój infrastruktury, bo w Europie nikt inny tego nie zrobi. Niemal wszystkie kraje zachowały kontrolę nad kolejami i infrastrukturą kolejową i drogową. Prywatny kapitał w takich inwestycjach gra na osiąganie zysków, pomijając cele rozwoju gospodarczego czy społecznego.
Linia kolejowa, która w latach 20. połączyła Śląsk z Gdynią, była jedną z kluczowych inwestycji napędzających rozwój – również prywatnego przemysłu. Nie należy jej źle oceniać. Podobnie inwestycji w Gdynię. Dziś można pewnie porównać do nich projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK) i wszystko, co się z nim wiąże. Ale już nie inwestycje z lat 30. jak tworzenie COP, budowanie Huty Stalowa Wola itd.
Linia kolejowa, która w latach 20. połączyła Śląsk z Gdynią była jedną z kluczowych inwestycji na,pędzających rozwój. Podobnie inwestycja w Gdynię. Dziś można by pewnie do nich porównać projekt CPK. Ale już nie inwestycje z lat 30. jak tworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego.
Dziś nadal potrzebujemy rozbudowywać infrastrukturę i tego nikt za państwo nie zrobi. Natomiast państwo powinno się trzymać z dala od sektora produkcji i usług, z jednym zastrzeżeniem – sektora zbrojeniowego. To też zresztą jest temat nieoczywisty, do dyskusji. W większości innych obszarów nie za bardzo widzę powód, żeby państwo funkcjonowało w takiej skali, jak obecnie. Widzę natomiast sporo argumentów przeciw.
Ale to już było. I nie wróci więcej?
Czy kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku lat widział pan w Polsce, w Unii Europejskiej, jakieś niepokojące sygnały, analogiczne do historii początku XX w., które skłoniły pana do refleksji, że to już kiedyś było i nie skończyło się dobrze? Najczęściej oczywiście pada pytanie o radykalizację polityczną i nacjonalizm rosnący w kolejnych krajach.
Mamy jeden z najdłuższych w historii okres stabilności na świecie, bez wojen światowych. To zaś rodzi ryzyko, że dojdzie do gwałtownej zmiany, do destabilizacji.
Wahadło polityczne zawsze się buja to w jedną, to w drugą stronę. Ponieważ tradycyjne partie w pewnym momencie zaczęły odstawać od oczekiwań społecznych, doszło do wzmocnienia ruchów radykalnych. Ale ja nie widzę tutaj silnego determinizmu, który musi doprowadzić do wydarzeń, jakie znamy z historii III Rzeszy.

Utrata pozycji Zachodu groźniejsza niż nacjonalizm
Bardziej obawiałbym się dziś strukturalnych niestabilności w Europie. Zachód funkcjonuje w modelu narastającego historycznie długu publicznego. Bez pomysłu, co dalej z tym długiem i bez świadomości, jakie będą konsekwencje, jeżeli trzeba będzie kiedyś dokonać resetu tego długu.
Zastanawiałbym się też czy w dłuższym horyzoncie czasowym Zachód wytrzyma rywalizację z Chinami? Przynajmniej od czasów rzymskich rozwój świata można postrzegać z perspektywy rywalizacji między Zachodem a Chinami, skutkującej przesuwaniem się centrum świata ze wschodu na zachód i na odwrót. Pytanie, czy w trwającym cyklu, gdy Chiny walczą o swoją pozycję globalną, wahadło już się wychyliło na wschód, najdalej jak mogło? Czy też wciąż będzie się dalej w tamtą stronę przesuwać i jakie to będzie miało w globalnym świecie konsekwencje dla nas, dla Europy, dla świata zachodniego.
Piotr Koryś, dr hab. nauk ekonomicznych, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Historyk gospodarki. Główny ekonomista Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ekspert Instytutu Sobieskiego. Jego najnowsza książka Pożegnanie z pańszczyzną. Historia gospodarcza Polski od rozbiorów do dziś kompleksowo opisuje polską historię gospodarczą Polski. Jest syntezą zmian gospodarczych na przestrzeni 250 lat, ukazanych na tle wydarzeń politycznych i przemian społecznych.
Główne wnioski
- Bitwa Warszawska jako przełom: Zwycięstwo w 1920 roku nad bolszewikami dało Polsce impuls do odbudowy gospodarki i wiary w trwałość państwa. Po 15 sierpnia 1920 rroku pojawił się optymizm, który stymulował inwestycje i konsumpcję, choć skala zniszczeń wojennych i brak pomocy zagranicznej utrudniały rozwój.
- Brak strategii rozwojowych w początkach II RP: Polska po 1918 roku borykała się z wojnami, sporami granicznymi i hiperinflacją, co uniemożliwiało planowanie gospodarcze. Kluczowe decyzje, jak Konstytucja Marcowa czy spis powszechny, budowały podstawy państwa, ale polityka rozwojowa zaczęła się dopiero w latach 30. za sprawą projektów Eugeniusza Kwiatkowskiego.
- Gospodarka II RP w cieniu kryzysu: Wielki Kryzys lat 30. i sztywne trzymanie się złotego bloku utrudniały rozwój. Etatyzm wypierał sektor prywatny, ale inwestycje powoli rozpędzały gospodarkę. Badania wskazują, że PKB per capita rósł w okresie międzywojennym średnio o 2,3 proc. rocznie.
