Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura Społeczeństwo

„Żyjemy w kulturze nowego egoizmu. To, co wspólnotowe, postrzegane jest jako mniej wartościowe” (WYWIAD)

Nic dobrego nie wyniknie z wybielania historii. Nie chciałbym współtworzyć instytucji, która głosi jedyną słuszną prawdę o przeszłości, kto był bohaterem, a kto zdrajcą, kogo czcić, a komu burzyć pomniki – mówi dr Marcin Napiórkowski, dyrektor Muzeum Historii Polski.

dr Marcin Napiórkowski, Muzeum Historii Polski
dr Marcin Napiórkowski, Muzeum Historii Polski. Fot. materiały prasowe

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jaki pomysł na nowy przekaz i interpretację historii Polski ma nowy dyrektor Muzeum Historii Polski.
  2. Czy aspekty gospodarcze mogą nadal odgrywać ważną rolę w narracji o patriotyzmie w podzielonym społeczeństwie.
  3. Jak sukces musicalu „1989” może zostać wykorzystany do kształtowania przekazu historycznego i promowania patriotyzmu wśród młodych.

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Panie doktorze, zanim objął pan stanowisko dyrektora Muzeum Historii Polski, często komentował pan wydarzenia społeczne i kulturowe, wskazując, jak wiele zależy od narracji. Teraz ma pan w rękach realne narzędzie wpływu – możliwość kształtowania przekazu historycznego. Czy wyznaczył pan sobie konkretny kierunek, cel, który chciałby pan osiągnąć jako osoba współodpowiedzialna za politykę historyczną?

Marcin Napiórkowski, dyrektor Muzeum Historii Polski: Jeśli rozumiemy słowo „mit” w potocznym sensie – jako „zmyślenie” czy „nieprawdę” – naszym zadaniem jest walka z mitami poprzez edukację i prezentowanie faktów historycznych. Ale jeśli sięgniemy po jego znaczenie antropologiczne, to mit jest opowieścią, która nadaje sens rzeczywistości i pomaga budować wspólnotę. Pozwala nam działać razem, mieć poczucie, że siebie potrzebujemy. I właśnie w tym sensie chciałbym współtworzyć pozytywną mitologię dla Polski – przestrzeń, rytuały i narracje, które łączą mimo różnic.

Narzucanie jednej narracji to totalitaryzm

Działać razem – czy to możliwe w dzisiejszej Polsce? Patriotyzm oparty na przekazie historycznym często przechylał się ku jednej ze stron. Nie chodzi nawet o scenę polityczną – przekaz ten zawsze dzielił, wskazywał, co czcić, a co przemilczeć. Czy możliwe jest stworzenie jednej, wspólnej opowieści, która połączy Polaków?

Oczywiście – stworzenie jednej wspólnej narracji dla całego społeczeństwa jest możliwe. I nazywa się to totalitaryzmem.

To chyba nie jest pozytywna opowieść i pozytywne rozwiązanie?

Absolutnie nie. Dlatego szukamy czegoś zupełnie innego. Dobrze, że się różnimy – świat potrzebuje zarówno podejścia prawicowego, jak i lewicowego, zarówno indywidualizmu, jak i kolektywizmu. Historia wielokrotnie pokazywała, że żadna partia nie ma monopolu na rację. Sekretem dobrze działającego społeczeństwa nie jest jedna recepta, lecz stworzenie warunków, w których różne opowieści mogą współistnieć i wspólnie działać dla dobra wszystkich.

Jak przełożyć taką ideę na konkretne działania w muzeum? Czy o faktach historycznych da się opowiadać na różne sposoby?

Odpowiem przykładem z głównej wystawy stałej Muzeum Historii Polski – to projekt, który odziedziczyłem po moim poprzedniku, dyrektorze Robercie Kostro, i który przygotował zespół pod jego kierownictwem. Mimo mojego doświadczenia akademickiego w badaniu muzeów ta ekspozycja zupełnie mnie zaskoczyła.

Zbudowana jest wokół silnych środków scenograficznych. Na przykład XIX wiek przedstawiono za pomocą gigantycznej, siedmiometrowej ściany lodu. Zapytałem jednego z historyków, co ona oznacza – usłyszałem pewną interpretację. Rozmawiałem potem z inną historyczką – jej opowieść była zupełnie inna. I wtedy zrozumiałem, że ta ściana to po prostu ściana lodu – nie ma jednej definicji. Jest punktem wyjścia do różnych perspektyw, narracji, emocji.

Obok niej znajdziemy informacje i obiekty dotyczące powstań, pracy organicznej, historii kobiet, industrializacji – wszystko to, co składa się na wielowymiarowy obraz epoki.

Bez jednej tezy – o to chodzi?

Nie chodzi o prostą odpowiedź ani o to, by wystarczyła sama znajomość jednego czy drugiego faktu – np. o ciemiężeniu chłopów czy walkach niepodległościowych. Wystawa ma dostarczać wielu elementów, z których każda osoba odwiedzająca muzeum będzie mogła zbudować własną opowieść. A przy tym odnaleźć przestrzeń wspólną, gdzie te różne narracje się spotykają.

Mamy dziś tendencję do sprowadzania historii do „logiki Twittera” – potrzeby wyrażenia wszystkiego w 140 znakach i uderzenia w przeciwnika. Tymczasem muzeum jako medium pozwala na coś zupełnie innego – na budowanie wielowarstwowych opowieści, które nie są zero-jedynkowe.

W przypadku książki naturalne jest pytanie: o czym ona opowiada, jaką wizję historii przedstawia. Nasze muzeum nie będzie książką – będzie raczej biblioteką. Przestrzenią otwartą na indywidualne interpretacje, dostarczającą jednocześnie materiału, źródeł i faktów. Nie chodzi o snucie fantazji o przeszłości. Potrzebujemy rozmowy, której punktem wyjścia są konkretne, materialne świadectwa tego, co się wydarzyło.

Wcale nie chcemy zwaśnionych obozów

Nie sądzi pan, że wybory prezydenckie pokazały, iż znaczna część społeczeństwa nie tyle chce mieć możliwość interpretacji, ile raczej szuka potwierdzenia własnych przekonań?

Odpowiem trochę dookoła. Ciągle się łapię na tym, że jem produkty, które zawierają mnóstwo cukru, soli i tłuszczu. W moim koszyku w sklepie ciągle lądują jakieś niezdrowe rzeczy. Ale jeśli ktoś by mnie zapytał, co jest dla mnie ważne i jakimi wartościami się kieruję, to zapewne – tak, jak większość konsumentów i konsumentek – powiedziałbym, że chciałbym, żeby w mojej diecie było więcej zdrowych produktów.

To bardzo wyraźnie pokazuje różnicę pomiędzy indywidualnymi wyborami, których dokonujemy pod wpływem impulsu, a których często potem żałujemy, a długofalowymi wartościami, które tworzą pewien kompas moralny, jakim kierujemy się lub przynajmniej chcielibyśmy się kierować.

Z jednej strony rzeczywiście ludzie wybierają przekazy mocne i dosadne. Klikają i czytają te artykuły, które najmocniej uderzają w ich politycznych oponentów i najgorliwiej wychwalają faworytów. Ale z drugiej strony badania społeczne pokazują nam, że jednym z fundamentalnych problemów diagnozowanych przez większość Polek i Polaków jest właśnie postępująca polaryzacja.

Niestety, są obszary, gdzie jesteśmy zgodni i wcale nie powinno nas to cieszyć, jak bezrefleksyjna, rosnąca niechęć do imigrantów. Żyjemy z nimi na co dzień, ale coraz bardziej się ich boimy. W poniedziałek 7 lipca rząd przywraca nawet czasowe kontrole na dwóch granicach, chociaż żaden nielegalny imigrant nigdy nie próbował się przedostać z Niemiec do Polski. Wracając zatem do metafory – można oduczyć ludzi jedzenia cukru?

Można i trzeba. A patrząc na system medialny, karmieni jesteśmy już nie cukrem, ale heroiną. Sztucznie generuje się w ludziach zacietrzewienie, bo internet konsekwentnie podsuwa nam te treści, które wzbudzają w nas najsilniejsze emocje.

Czy przekaz, który pan tworzy w MHP, ma zatem łączyć zwaśnione strony? A może bez kontrowersji i skandalu – np. wystawy wywołującej burzę – nie da się dziś przebić do społecznej świadomości?

Podążając za słynnym mottem Marshalla McLuhana, badacza mediów i komunikacji, to medium samo w sobie jest przekazem. Potrzebujemy zatem przekaźników, które zdejmą ten filtr polaryzacyjny. Muzeum może być takim medium.

Kontrowersja świetnie się sprawdza jako krótkoterminowa strategia: zróbmy coś głupiego i skandalicznego, niech wszyscy o nas napiszą. Ale Muzeum Historii Polski jest tak długofalową inwestycją, mającą szansę swoim ciężarem i skalą przyciągnąć na tyle duże grupy zwiedzających, że nie potrzebuje łatwej sensacji i tanich chwytów, by zdobyć uwagę. Wierzę, że będzie mogło wyznaczać jakość debaty poprzez swoją własną grawitację. A przy tym tworzyć warunki dla innych, mniejszych instytucji do przebijania się z łączącym, a nie polaryzującym przekazem.

Poszerzanie zakresu widzenia historii

Czy pan chce odejść od nurtu polityki historycznej wyznaczonego przez rządy PiS, z silnym elementem narodowościowym, z naciskiem na Żołnierzy Wyklętych etc.?

Odchodzenie od jakichś tematów, porzucanie ich, czy skazywanie na zapomnienie, to nie jest właściwa droga. Raczej szukałbym wartościowych nowych możliwości poszerzania danego tematu. Komu nie podobało się na przykład to, co rządy Prawa i Sprawiedliwości mówiły o powojennym podziemiu niepodległościowym, ten powinien się zastanowić, co dodać na ten temat. Jak tamten obraz poszerzyć i bardziej zniuansować. To lepsze niż zmiana co kadencję głównych wątków pamięci.

Bardzo dużo mówi się dzisiaj na przykład o powstaniu warszawskim w kontekście nie tylko heroicznego zrywu, ale też długotrwałej traumy u osób, które przez powstanie przeszły oraz ich dzieci. Być może dłuższa biograficzna opowieść o osobach zaangażowanych w powojenne podziemie niepodległościowe to również byłoby coś ciekawego? Interesująca może być też kwestia uwikłań geograficznych, bo to podziemie bardzo różnie funkcjonowało w różnych częściach Polski. Oglądane poprzez pryzmat historii lokalnej prezentuje się zupełnie inaczej. Jeszcze wiele ciekawych rzeczy jest do opowiedzenia. Takich, które nie zmuszają nas do opowiadania się „za” lub „przeciw”, ale pozwalają skonfrontować się z ogromną złożonością materii historycznej.

Bez wybielania

Konfrontacja z faktami, pokazywanie „ciemnej strony Księżyca” w Polsce zawsze przynosiły taki sam rezultat. Środowiska prawicowe, narodowościowe wysuwały oskarżenia o działania antypolskie. Nie boi się pan takich zarzutów?

Rozumiem, że różne oskarżenia się pojawią, ale to jest naturalny proces. Tak jak wspominałem wcześniej, różnimy się i to dobrze, że się różnimy. Nie chciałbym żyć w świecie i w społeczeństwie, w którym wszyscy mówimy tym samym głosem. I na pewno nie chciałbym współtworzyć instytucji, która opiera się na takiej wizji, że teraz my wam powiemy, jaka jest jedyna prawda o naszej przeszłości, kto był bohaterem, a kto był zdrajcą, które okresy są ważne, a które godne pominięcia, kogo czcić, a komu burzyć pomniki. Nie tędy droga.

Czy w kultywowaniu polskich tradycji i patriotyzmu, w tym w przekazie muzealniczym, da się odejść od martyrologii, od klęsk i porażek?

Odpowiem znowu trochę dookoła. Miałem przyjemność przez kilka lat pracować w dużym projekcie dotyczącym społecznego postrzegania nowych technologii w rolnictwie. Rolnicy nauczyli mnie między innymi, że ziemia nie jest dobra albo zła. Może być za to żyzna albo jałowa. Miarą jakości ziemi jest to, co może nam dać, co może na niej wyrosnąć. Jednorodność i powtarzalność wyjaławiają ziemię, a różnorodność, płodozmian, bioróżnorodność, hodowanie różnych roślin obok siebie – wzbogaca glebę i zwielokrotnia plon.

Nic dobrego nie wyniknie z wybielania historii, z uciekania od traum, ale też nic dobrego nie wyniknie ze skupiania się tylko na negatywnych aspektach.

Głęboko wierzę, że jest to zasada prawdziwa także w stosunku do przeszłości. Przeszłość to jest gleba, na której wyrasta nasza przyszłość. Tym, co najlepiej służy naszej przeszłości, jest unikanie jej wyjaławiania i upraszczania. Nie powinniśmy na siłę sprowadzać historii do jednego wspólnego mianownika. Różnorodność przeszłości, także to, co w niej trudne i bolesne, jest warunkiem naszej społecznej żywotności i możliwości rozwoju. Nic dobrego nie wynika z wybielania historii czy ucieczki od traum. Równie niewłaściwe jest jednak koncentrowanie się wyłącznie na jej ciemnych stronach. Przeszłość jest złożona, bogata – i właśnie w tej różnorodności tkwi jej piękno oraz siła, z której możemy czerpać.

Patriotyzm do wyboru

Opisał pan kiedyś zjawisko softpatriotyzmu – takiej wersji patriotyzmu a’la tiktok: ma być wesolutko i przyjemnie, dla każdego coś miłego, impreza, piknik, kiełbaski. Jaką wersję manifestacji patriotyzmu pan by dziś chciał widzieć i wdrażać?

Jest to termin, którego użyłem w książce „Turbopatriotyzm”, generalnie niezwykle krytycznej wobec tzw. softpatriotyzmu. Książka rozpoczynała się od opisu bardzo niefortunnej w mojej ocenie ceremonii z czekoladowym orłem. Pokazała, jak ogromnym niebezpieczeństwem jest lekceważenie historii, tradycji, pamięci i próby zastąpienia tego na siłę nowymi, pogodnymi symbolami. Była to dla mnie lekcja tym surowsza, że sam miewałem tendencję do dryfowania wyobraźnią w tę stronę.

Na kontrze wobec softpatriotyzmu powstał turbopatriotyzm – silnie nastawiony na akcenty narodowe, martyrologiczne, bardzo eksponujący samo słowo „patriotyzm”.

Ja wychodzę z założenia, że ten podział na turbopatriotyzm i softpatriotyzm musi zostać przezwyciężony. Potrzebujemy dzisiaj jakiejś nowej antytezy dla tych pojęć. Tym właśnie mógłby być taki patriotyzm wielogłosowy, poszukiwanie miejsc wspólnych.

Jaki miałby być – a może: jaki powinien być – ten nowy patriotyzm? I jak uczyć takiego patriotyzmu, którego afirmacja nie sprowadza się do powtarzania: „jestem patriotą” i noszenia koszulek z powstańcami warszawskimi na mocno rozbudowanych ramionach? Czy do budowania takiego patriotyzmu można wykorzystać gospodarkę? A może literaturę?

Można i wydaje mi się, że to robimy. Jest mnóstwo doskonale prosperujących osób w mediach, organizacji, które dokładnie to robią. Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to Tomasz Rożek i jego projekt „Nauka. To lubię”. Tomasz Rożek w bardzo sprytny i mądry sposób splata patriotyzm oraz poczucie dumy z polskości czy zafascynowania polskością z historią nauki, wynalazczości, postępu. Ważne jest to, żeby przyjąć, że patriotyzm może być różnorodny.

Błędem, który dotychczas wszyscy popełnialiśmy była potrzeba udowadniania, że nasz patriotyzm jest lepszy niż ich. Na przykład ci, którzy noszą te koszulki opięte na bicepsie – swoją drogą ja im tych bicepsów zazdroszczę, jakoś mi nigdy z siłownią nie wyszło – bardzo często mówią, że patriotyzm gospodarczy albo skupienie na postępie naukowym to jest fałszywy patriotyzm, rozmienianie Ojczyzny na drobne. Ale druga strona jest nie lepsza. Liberalni komentatorzy wyśmiewają się z tego, że ktoś sobie zrobił jakiś tatuaż z żołnierzami wyklętymi albo nosi koszulki z orłem. Jakby to była jakaś gorsza, bardziej prymitywna wersja patriotyzmu. Wcale nie!

Może w czasach galopującej polaryzacji najpotrzebniejszym patriotyzmem jest właśnie to, by nikomu nie odmawiać takiej formy patriotyzmu, jaką sobie wybrał? Może najbardziej nam właśnie potrzeba uświadomienia, że istotą patriotyzmu jest właśnie to, że występuje w różnych postaciach? Wtedy gleba naszej historii będzie żyzna i da piękne owoce w przyszłości.

Błędem, który dotychczas wszyscy popełnialiśmy była potrzeba udowadniania, że nasz patriotyzm jest lepszy niż ich. A może w czasach galopującej polaryzacji najpotrzebniejszym patriotyzmem jest właśnie to, by nikomu nie odmawiać takiej formy patriotyzmu, jaką sobie wybrał. Potrzeba nam uświadomienia, że istotą patriotyzmu jest właśnie to, że występuje w różnych postaciach.

Wspólnota nie jest modna

Na Zachodzie, zwłaszcza w państwach z tradycjami protestanckimi, zwykło się na przykład mówić, że płacenie podatków jest takim bardzo klasycznym wyrazem postawy patriotycznej. W Polsce raczej wciąż nie traktujemy daniny do wspólnej kasy jako działania we własnym interesie, jako elementu budowania wspólnego dobra. Trzeba o tym mówić więcej w kontekście budowania poczucia wspólnoty?

Obawiam się, że nasze wyobrażenie o krajach protestanckich może być w tym zakresie nieco wyidealizowane. Nie znam żadnych badań, które by jednoznacznie potwierdzały to, o czym pani mówi. O ile wiem, w większości krajów zachodnich, podobnie zresztą jak w Polsce, obserwowaliśmy w ciągu ostatnich czterech dekad dużą zmianę w tym zakresie. Rzeczywiście, jeszcze na początku lat 70. mieszkańcy wielu krajów zachodnich deklarowali gotowość płacenia wysokich podatków. Działo się tak, ponieważ mieli głębokie poczucie, że naprawdę ważne rzeczy dzieją się tylko kolektywnie. Prywatny przedsiębiorca nie umieści człowieka na Księżycu ani nie rozwiąże innych kluczowych wyzwań, które stoją przed ludzkością. Później, od połowy lat 70., zwłaszcza w latach 80., nastąpił radykalny światowy zwrot w tym zakresie. Podatki zaczęły być traktowane jako brzemię, które tłamsi przedsiębiorczość. Polska jest tylko częścią światowego, neoliberalnego trendu w tym zakresie.

Żyjemy teraz w kulturze nowego egoizmu. W kulturze, w której to, co wspólnotowe, wspólne, jest postrzegane jako mało wartościowe. Wolność rozumiana jest przede wszystkim jako wolność indywidualna, czyli wolność od wszelkich przymusów, w tym od brzemienia podatkowego. Ta kultura nowego egoizmu ma i wersję lewicową, i prawicową. W wersji prawicowej to radykalne negowanie jakichkolwiek podatków. W wersji lewicowej – stawianie indywidualnej tożsamości ponad wspólną i ekspresji wyżej niż norm. Obie strony chętnie atakują państwo jako opresyjne. Ale takie budowanie kultury opartej na egoizmie jest bardzo niebezpieczne. Pozbawia nas tych wszystkich rzeczy, które moglibyśmy osiągnąć tylko jako wspólnota.

Żyjemy teraz w kulturze nowego egoizmu. W kulturze, w której to, co wspólnotowe, wspólne, jest postrzegane jako mało wartościowe. Wolność rozumiana jest przede wszystkim jako wolność indywidualna, czyli wolność od wszelkich przymusów.

Wyśpiewać kontrowersje

Jest pan współautorem historycznej opowieści, bardzo popularnego musicalu „1989”. Opowiada o ludziach, których jeszcze zna i pamięta z własnego życia ta starsza połowa Polaków. Czy to jest właśnie sposób na opowiadanie młodym pokoleniom współczesnej historii Polski? 

Od gatunku, jakim jest musical, możemy się sporo nauczyć o tym, jak opowiadać historie. Warunkiem są postaci z krwi i kości, ludzie niepomnikowi, którzy mają swoje wzloty i upadki, swoje cnoty, ale też i dziwactwa. Musical uczy nas polifonii, wielogłosowości. Możemy pozwolić wybrzmieć na scenie jednemu motywowi zaśpiewanemu przez Lecha Wałęsę. Potem Anna Walentynowicz wchodzi ze swoim zupełnie innym motywem, jak w życiu. I one współgrają. Taka jest esencja tej formy, którą jest musical. Musical nie mówi, kto ma rację, nie mówi ostatecznie, jaki jest sens tego, co się wydarzyło. Pozostaje otwarty na interpretację. Jest pewnym doświadczeniem estetycznym, może również intelektualnym. Mimo to nie wbija młotkiem do głowy jakiejś jednoznacznej oceny. To widać bardzo wyraźnie po tym, jak różne były opinie, recenzje i reakcje na „1989”. 

Czy nie dostrzega pan pewnej sprzeczności, dysonansu – między ogromną popularnością spektaklu opowiadającego o trudnych realiach PRL-u, a jednocześnie silną krytyką, jaką wielu Polaków kieruje wobec przebiegu transformacji gospodarczej po 1989 r.? Po reakcjach na mój niedawny wywiad z prof. Leszkiem Balcerowiczem widzę, jak wciąż żywe są emocje dotyczące skutków tzw. planu Balcerowicza: prywatyzacji fabryk, likwidacji PGR-ów itd. I również – emocje związane z samą postacią Balcerowicza, który przecież od dawna nie uczestniczy już aktywnie w polityce.

Jest to fascynujący dysonans. Rzeczywiście – warto spróbować jakoś lepiej go zrozumieć. Ja jestem naukowcem, więc dla mnie zawsze najważniejsze są fakty, a z faktów najciekawsze są zawsze liczby. W związku z tym też sobie zadałem kiedyś to pytanie – czy nasza transformacja to jest hit, czy kit? I czy lepiej by nam było z Leszkiem Balcerowiczem, czy bez niego? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, zestawiłem dane dotyczące najważniejszych współczynników ekonomicznych i społecznych wszystkich krajów w naszej części Europy, które przeszły transformację ustrojową i gospodarczą po 1989 r. Wszystkie wykresy były równoległe. Wszystkie transformacje we wszystkich krajach bloku odbyły się mniej więcej z takim samym efektem.

Co nam to mówi? Czesi nie mieli Leszka Balcerowicza i nie udało im się ani gorzej, ani lepiej. Podobnie Węgrzy, Litwini, Łotysze i tak dalej. Wszędzie, poza Ukrainą, niestety, wszystko szło bardzo podobnie.

Rzecz w tym, że my strasznie chcielibyśmy widzieć proste i osobowe przyczyny tak naszych klęsk, jak i sukcesów. Przyszedł Balcerowicz i nas uratował. Albo przyszedł Balcerowicz i wszystko zepsuł. Tymczasem rzeczywistość była znacznie bardziej złożona. W gruncie rzeczy obecność – lub nieobecność – Leszka Balcerowicza w tym konkretnym miejscu i czasie nie miała decydującego wpływu na żaden z kluczowych wskaźników gospodarczych.

Musical, który uczy

A gdy spotyka się pan z młodzieżą, gdy oni pytają o „1989”, to pan im próbuje opowiadać historię czy tylko rozmawia o samym spektaklu?

Najbardziej to ich lubię słuchać. Młodzi patrzą przez inny pryzmat. To jest kwestia pewnego oddalenia w czasie. Pozwala ono zobaczyć bohaterów, o których opowiada spektakl, bardziej jako bohaterów popkultury niż jako żywych ludzi, których spotyka się na ulicy. No i młodzi mają swoje zdanie na temat tego, kto był sigmą, a kto był cieniasem. Interesują się tymi ludźmi, bardzo żywo reagują, jak np. na małżeństwo Kuroniów – czytają, szukają, dowiadują się nowych rzeczy. Inni z kolei utożsamiają się z Frasyniukiem trochę przeciwko Kuroniowi. A jeszcze inni dopytują się o różne postaci, które nie zostały uwzględnione. Zapytano mnie raz, dlaczego nie pojawia się w musicalu ksiądz Popiełuszko. Zapytałem, dlaczego ich zdaniem powinien tam być. Usłyszałem, że był „niezłym kozakiem”, że trzeba było mieć mnóstwo odwagi, żeby być wiernym swoim wartościom do końca.

Myślał pan kiedyś o kontynuacji dla tego projektu, by pokazać kolejny etap, na przykład właśnie tę trudną transformację?

Pierwszy pomysł na ten musical, który zresztą z Kasią Szyngierą i Mirkiem Wlekłym zaczęliśmy już dosyć mocno realizować, był taki, żeby on zaczynał się 5 czerwca, czyli dzień po wyborach. Bohaterowie się budzą po tej decyzji narodu i muszą zdecydować, co dalej z tą rzeczywistością. Kluczową postacią byłby tu m.in. Jarosław Kaczyński, który jako pierwszy sformułował bardzo mocno trafną diagnozę, że władza leży na ulicy, musimy ją podnieść albo komuniści to zrobią, i wtedy się już nie pozbieramy. Rozpoczyna się niezwykła historia. Mieliśmy już napisanych wstępnie kilka kawałków, między innymi dla Leszka Balcerowicza, który miał być jedną z kluczowych postaci.

I dlaczego zrezygnowaliście z tej historii?

To była decyzja podjęta przez dyrektora Głuchowskiego, który kieruje Teatrem Słowackiego. On bardzo wyraźnie powiedział, że potrzebujemy dobrej, krzepiącej opowieści o tym, co się udało, a nie rozdrapywania ran. W pierwszym odruchu zareagowałem na to negatywnie, a okazało się, że dyrektor Głuchowski miał rację. Potrzebowaliśmy takiej opowieści. No, ale kto wie, może kiedyś będzie jeszcze okazja wrócić do tego pierwotnego zamysłu.

Historia za świeża na muzeum

Czy pan będzie się chciał w muzeum zająć tym etapem polskiej historii?

Kończymy naszą opowieść właśnie na roku 1989. Dalej jest już tylko aneks, który ma bardzo niezobowiązujący charakter opowieści nagranych z różnymi ludźmi o ich doświadczeniu historii po roku 1989. Więc my w tę historię najnowszą jeszcze nie wchodzimy.

Celowo, świadomie?

Wydaje mi się, że tak, aczkolwiek to była decyzja podjęta przed moim przyjściem. W którymś miejscu trzeba postawić cezurę.

Takie muzeum jest jak ogromny transatlantycki statek. Tutaj, jak się przekręci ster, to zwrot następuje bardzo, bardzo, bardzo powoli. Wszystko planuje się na naprawdę lata do przodu. Więc mogę mieć tylko nadzieję, że na naszym kursie nie ma gdzieś w pobliżu góry lodowej.

Przekręci pan ten ster? Zmieni pan kurs czy zamierza pan iść torem wyznaczonym przez poprzednika?

Nie mam charakteru rewolucjonisty. To muzeum potrzebuje spokoju i kontynuacji, a nie sytuacji, w której każdy nowy dyrektor zaczyna wszystko od zera.

Steruję po swojemu, ale nawiguję w kierunku, który wyznaczył mój poprzednik. Wierzę, że to dobrze wyznaczony kurs. Pomysł na muzeum, które łączy, a nie dzieli, które pokazuje bogactwo faktów i obiektów, ale nie stawia jednoznacznych ocen i rozstrzygnięć. Wystarczą nam drobne korekty kursu bez gwałtownych zwrotów.

Może w życiu publicznym przydałoby nam się trochę więcej takiego myślenia. Nie tylko inwestowania we własną markę – jak się pokazać, wypromować, jak się zapisać w annałach, jak zacząć wszystko od nowa? Ale raczej – w jaki sposób mógłbym kontynuować, uzupełnić i wzbogacić to, co zbudowali ci, którzy byli przede mną? Nawet, jeśli wiele nas różni.

To, że u nas po każdych wyborach chcielibyśmy zaczynać wszystko od zera, jest jedną z przyczyn niepokojów, które nami targają. Być może również transformację widzielibyśmy inaczej, gdyby politycy opowiadali nam o niej jako o sztafecie, którą kolejne ekipy prowadzą nas od roku 1989.

Główne wnioski

  1. Budowanie pozytywnej mitologii narodowej: Dr Marcin Napiórkowski, dyrektor Muzeum Historii Polski, podkreśla konieczność tworzenia narracji historycznej, która łączy Polaków mimo różnic. Zamiast jednej, totalitarnej opowieści, muzeum ma być przestrzenią dla różnorodnych interpretacji, opartych na faktach, bez wybielania historii.
  2. Przeciw polaryzacji, za wielogłosowością: Celem muzeum jest przeciwdziałanie polaryzacji społecznej poprzez pluralistyczny przekaz, który nie faworyzuje jednej perspektywy. Napiórkowski odrzuca zarówno softpatriotyzm, jak i turbopatriotyzm, proponując patriotyzm wielogłosowy, który szanuje różne formy – od gospodarczych po tradycyjne. Przyznaje jednak, że to, co wspólnotowe, często jest postrzegane jako mało atrakcyjne.
  3. Kontynuacja zamiast rewolucji: Dyrektor kontynuuje wizję poprzednika, Roberta Kostro, unikając gwałtownych zmian w polityce muzeum. Podkreśla wartość historycznej ciągłości i współpracy ponad podziałami, porównując muzeum do transatlantyku, który wymaga stabilnego kursu, by opowiadać o przeszłości w sposób zniuansowany, bez wybielania czy skupiania się tylko na traumach.