Dziurawy parasol. Dlaczego polska obrona przeciwlotnicza jest nieskuteczna wobec dronów?
Polska ma problem. I to duży. W nocy z wtorku na środę doszło do bardzo poważnego naruszenia przestrzeni powietrznej RP przez rosyjskie drony. Ale takich przypadków było w ostatnich tygodniach o wiele więcej. Drony były wykrywane, gubione, wlatywały i spadały. Dlaczego tak się dzieje i w jakim stanie jest polska obrona przeciwlotnicza?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie są największe zagrożenia dla granicy ze strony dronów z Rosji i Białorusi.
- Kto i w jakim stopniu odpowiada za obronę i ochronę granicy państwa przed tym zagrożeniem.
- Dlaczego na terytorium Polski wciąż wlatują drony potencjalnego przeciwnika.
Rosyjskie drony w polskiej przestrzeni powietrznej. Zamknięte lotniska, zestrzelenia
W nocy z wtorku na środę doszło do poważnego naruszenia przestrzeni powietrznej RP. Na teren kraju wleciały rosyjskie drony. Zamknięto kilka lotnisk, m.in. warszawskie Lotnisko Chopina. Prawdopodobnie doszło też do zestrzelenia wrogich bezzałogowców. Od środowego poranka trwa duża akcja wojska i służb.
Co najmniej jednego drona odnaleziono w Czosnówce, niedaleko Białej Podlaskiej. W stan gotowości postawiono Wojska Obrony Terytorialnej w kilku województwach, m.in. na Mazowszu, Podlasiu oraz na Warmii i Mazurach.
Mamy do czynienia z pojawieniem się wielu bezzałogowców w naszej przestrzeni powietrznej. Nie jest to jednak sytuacja, której nie należało się spodziewać. W ostatnich trzech tygodniach takich przypadków, choć na skalę o wiele mniejszą niż w środę, mieliśmy co najmniej kilka.
20 sierpnia na polu kukurydzy w Osinach (woj. lubelskie) spadł i eksplodował dron. W minionym tygodniu były jeszcze dwa inne przypadki. Prawdopodobnie co najmniej dwa kolejne nie zostały oficjalnie potwierdzone.
Jak to możliwe, że po wielu wypadkach, po zapewnieniach władz, że jesteśmy bezpieczni, takie historie wciąż się dzieją? Dlaczego na Polskę spadają drony? I czy dojdzie do sytuacji, w której dron spadający na polską ziemię okaże się jednak uzbrojony?
W listopadzie 2022 r. na maleńką miejscowość Przewodów na Lubelszczyźnie spadła ukraińska rakieta z systemu S-300, były dwie ofiary. Scenariusz, w którym znowu są zabici po stronie polskiej, może się niestety powtórzyć. Czy mamy możliwości zapobieżenia temu w przypadku wlotu do Polski uzbrojonego drona?
Przeciwlotniczy paradoks Russella: kto ochroni obrońców?
System obrony powietrznej (op) w Polsce dzieli się na kilka warstw, jak nazywają to wojskowi: „pięter”. Najwyższe piętro ma tworzyć system Wisła. Złożony z baterii (wyrzutni, radarów i wozów dowodzenia) Patriot ma odpowiadać za ochronę przed samolotami i pociskami rakietowymi.
Piętro niżej jest Narew złożona z wyrzutni brytyjskich pocisków CAMM. Najniższe piętro stanowi Pilica i Pilica+. To systemy artyleryjsko-rakietowe w całości polskiej produkcji. To jednak bardziej system obrony punktowej, bardzo krótkiego zasięgu.
Czy czegoś w tym nie brakuje? Tak, szczególnie w obliczu doświadczeń ukraińskich, które wskazują, że w ciągu ostatnich dwóch lat wojny najwięcej szkód obrońcom poczyniły najprawdopodobniej bezzałogowce.
Można byłoby też zadać pytanie, które legło u podstawy paradoksu fryzjera, wymyślonego przez Bertranda Russella. Stawia on ciekawe pytanie: jeśli w mieście jest fryzjer, który może golić i strzyc tylko tych, którzy nie mogą golić się sami – to kto goli tego fryzjera?
Ma to zastosowanie także w obronie powietrznej. Jeśli mamy systemy, mające chronić nasze miasta i infrastrukturę przed wrogimi nalotami, to kto (i w jaki sposób) chroni owe systemy? I tylko pozornie brzmi to jak nieśmieszny dowcip.
Mówi o tym XYZ.pl dr Radosław Piesiewicz, współtwórca i dyrektor operacyjny gdyńskiej firmy APS, która produkuje i dostarcza systemy antydronowe. W zagadnieniach obrony przed tym rodzajem sprzętu wojskowego „siedzi” od co najmniej dekady. Produkty jego firmy są obecne w Ukrainie i krajach Bliskiego Wschodu.
Jego zdaniem przed dronami nie mamy ochrony na taką skalę, na jaką powinniśmy mieć. A trzeba o tym mówić na trzech poziomach: obrony granicy, ochrony infrastruktury krytycznej, ale także właśnie ochrony chroniących, czyli ochrony systemów obrony przeciwlotniczej Wisła i Narew.
Piesiewicz: to festiwal niemocy państwa
O obecnych zdarzeniach z udziałem bezzałogowców Piesiewicz mówi dosadnie: to festiwal niemocy państwa. Tylko… czyja jest to wina? Najłatwiej i najwygodniej zrzucić winę na wojsko, które w powszechnej świadomości odpowiada za obronę i ochronę granicy. Także powietrznej.
Czy na pewno?
Warto w tym miejscu zajrzeć do Ustawy o Straży Granicznej. Art. 19 tej ustawy jasno mówi: Straż Graniczna współdziała z Siłami Zbrojnymi Rzeczypospolitej Polskiej w zakresie ochrony granicy państwowej na lądzie, w przestrzeni powietrznej oraz na morzu.
W szczególności, jak czytamy, w zakresie utrzymywaniu stałej łączności i przekazywaniu przez jednostki współdziałające informacji dotyczących „wykrycia statków powietrznych – załogowych i bezzałogowych, w szczególności: samolotów, śmigłowców, szybowców, lotni, balonów, sond, przelatujących przez granicę państwową na wysokości do 500 m”.
Może warto zatem zadać pytanie nadzorującemu Straż Graniczną Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji, jak podległa mu służba wywiązuje się z powierzonych zadań i obowiązków ustawowych?
Dr Piesiewicz wskazuje, że wojskowa obrona przeciwlotnicza jest tu winna najmniej, bo o bezpieczeństwo powinny zadbać struktury państwa.
– Tego już jest dużo, a będzie tylko więcej. Incydenty, do których doszło, będą się powtarzać. Będzie tego, mówiąc krótko, dużo więcej. Drony wlatują i nie namierzamy ich, tylko znajdujemy po czasie. Kwestią czasu, niestety nieodległego, jest, że w końcu będą ofiary. Rosjanie będą chcieli wywołać kryzys, trzeba się z tym liczyć – mówi dyrektor operacyjny APS.
Tego już jest dużo, a będzie tylko więcej. Incydenty, do których doszło, będą się powtarzać. Będzie tego, mówiąc krótko, dużo więcej. Drony wlatują i nie namierzamy ich, tylko znajdujemy po czasie. Kwestią czasu, niestety nieodległego, jest, że w końcu będą ofiary. Rosjanie będą chcieli wywołać kryzys, trzeba się z tym liczyć – mówi prezes APS.
Kto winien? Politycy i wojsko
Jakub Palowski, dziennikarz branżowego serwisu Defence24.pl, wskazuje, że winę za obecny stan rzeczy należy zrzucić w głównej mierze na polityków. Ale też w części niestety także na wojsko i jego działania w ostatniej dekadzie.
Trwa rewolucja technologiczna w dziedzinie dronów. Możemy neutralizować je przy pomocy środków klasycznych, takich jak np. artyleria. Ale przy zmasowanym ataku, a takie widzimy na Ukrainie, np. amunicja szybko zostanie zużyta. A wtedy będzie można atakować nie tylko dronami, ale także np. pociskami manewrującymi.
– Sam fakt, że trzeba wykrywać środki nisko lecące, jest wojsku znany. Mówi się o tym od dawna i ta wiedza w wojsku była. Były założenia programu samolotów rozpoznania strategicznego "Płomykówka", od 2015 roku mówiło się o zakupie aerostatów. Ale realizacja tego to szczebel polityczny i tu można, a nawet trzeba, mieć żal do polityków – wskazuje dziennikarz.
„Niewybaczalnym błędem wojska” nazywa brak kontynuacji zakupów systemów antydronowych. Była, jak mówi, rekomendacja z AU na system KINMA (Kinetyczny i niekinetyczny moduł antydronowy), ale sprawa ucichła. Można byłoby też zainstalować więcej radarów na wieżach obserwacyjnych Straży Granicznej.
„Leć nisko i wolno”. O co chodzi z tymi dronami i czy mamy jak się bronić?
Warto więc postawić pytanie: dlaczego drony, lecące nisko i ze stosunkowo małą prędkością, są tak trudne do wykrycia? Odpowiedź kryje się w samym pytaniu: właśnie ze względu na to, że lecą nisko i powoli.
W swojej charakterystyce (bo każdy obiekt latający ma charakterystykę radarową) są podobne do ptaków. I często z nimi mylone, szczególnie przy starszym czy mniej dokładnym sprzęcie.
Według Jakuba Palowskiego dużo większą szansę na skuteczne wykrycie dronów dają klasyczne systemy. Takie jak aerostaty, samoloty AWACS, zmodernizowane F-16 czy nawet rozwinięty program "Gryf" lub "Zefir". Tu, jak mówi dziennikarz, wina leży po stronie polityków. Ale także wojska, w którym część komórek blokowała inne i zakupy.
Czy zatem jesteśmy całkowicie bezbronni? Zdaniem Radosława Piesiewicza – nie. Skuteczne metody ochrony i obrony przed dronami istnieją.
– Moja firma dostarczała je i dostarcza na Ukrainę i Bliski Wschód. Mamy know-how, mamy technologię i wiemy, jak to zrobić. Cały czas dostarczamy systemy radarowe na Ukrainę. Ale zamówień z Wojska Polskiego nie ma i granica jest nieszczelna. A dysponujemy całymi systemami: są radary, kamery, detektory, oraz efektory: armaty czy jammery – wskazuje dyrektor operacyjny APS.
Dwa łyki taktyki. Czyli kiedy i jak neutralizować zagrożenie dronowe?
Zakładając, że potencjalnie wrogi bezzałogowiec udało się wykryć i namierzyć, pozostaje kolejna kwestia: neutralizacji. Przy czym przez „neutralizację” rozumiemy tu zarówno przejęcie nad nim kontroli, sprowadzenie go na ziemię i klasyczne zestrzelenie.
I tu rodzą się ważne pytania. Np. czy taki obiekt, będący własnością innego państwa, możemy zestrzelić? A jeżeli tak, to w jakim punkcie? Czy już wtedy, gdy przekroczy polską granicę? Czy np. oddanie strzałów ostrzegawczych w kierunku – dajmy na to – białoruskiego drona będzie aktem agresji? To ważne pytania.
Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której np. białoruski dron „urywa się” operatorom i leci w stronę polskiej granicy. Nasi wojskowi namierzają go, okazuje się, że to dron bojowy, z głowicą wybuchową. Czy oddanie strzałów, zanim przekroczy granicę państwa, nie będzie aktem agresji? I czy nie stanie się pretekstem do czegoś o wiele bardziej niebezpiecznego? Ale przecież nie można pozwolić, by naruszył granicę państwa.
Dla Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych będzie to twardy orzech do zgryzienia. To on decyduje bowiem o neutralizacji środków napadu powietrznego. Ale może też delegować to zadanie do podległych sobie żołnierzy. Wynika to z zapisów Ustawy o ochronie granicy państwowej.
– Mam obawy. Duże. Mam nadzieję, że dowódca operacyjny zacznie myśleć. Drony typu Gerbera mogą przenosić 5 do 10 kg materiału wybuchowego. One były wykorzystywane do niszczenia stacji radiolokacyjnych. Naprawdę mogą namieszać. Jeżeli Szef Sztabu Generalnego mówi, że nie ma potrzeby wyciągać wszystkiego na granicę, bo „wojsko będzie zmęczone”, to chyba ktoś się pomylił. Ukraińcy w tej materii odrobili lekcje. A my się nie uczymy – mówi XYZ doświadczony żołnierz zajmujący się obroną przeciwlotniczą.
Decyzję o neutralizacji drona może podjąć żołnierz „na miejscu”. Rodzi się jednak kolejne pytanie: czy mając w perspektywie ewentualne dochodzenie o użyciu broni, a być może co gorsza w pobliżu terenu zamieszkiwanego, żołnierz faktycznie zdecyduje się na neutralizację drona? Szczególnie, że ewentualna eksplozja może doprowadzić do narażenia życia i zdrowia osób postronnych.
– Kwestia procedur operacyjnych. Wojsko musi je przygotować, aby być bezpiecznym, a po drugie – nie eskalować konfliktu. Nam niezbędne są radary, skuteczne w wykrywaniu małych dronów, także Shahedów. Potrzebujemy zagłuszaczy. Do „zdjęcia” drona potrzebujemy systemów kinetycznych: armat, małych rakiet czy dronów przechwytujących. Ale ich użycie nie jest takie proste i wymaga zaawansowanego w szkoleniu operatora lub zautomatyzowania procesu, tak aby operator fizyczny został z niego wyeliminowany – mówi Radosław Piesiewicz.
Problem ten podnosi także Jakub Palowski. Wskazuje, że sprawa neutralizacji jest jeszcze ważniejsza niż samo wykrycie i zidentyfikowanie zagrożenia. Podaje przykład ukraińskich bezzałogowców przechwytujących z głowicami bojowymi. W skrócie, jak tłumaczy, w powietrzu detonujemy po prostu (w uproszczeniu) granat, który niszczy wrogi dron.
– Kto wydałby rozkaz użycia czegoś takiego w Polsce w czasie pokoju? Niemal z miejsca ktoś taki musiałby tłumaczyć się przed prokuraturą – mówi dziennikarz.
W jego ocenie powinniśmy budować system obrony na czas kryzysu i wojny. Jeśli politycy chcą zestrzeliwania dronów, to powinniśmy znowelizować ustawy: o broni palnej i środkach przymusu bezpośredniego oraz Ustawę o ochronie granicy państwowej.
Nie będziemy się wtedy zastanawiać, czy naruszenie granicy jest równoznaczne z sytuacją zagrożenia zdrowia i życia. Ale dziennikarz sięga także po inną opcję: antydronów – bez wybuchowej głowicy bojowej, taranujących wrogą jednostkę. I to, jak ocenia, najlepsza opcja, choć też droga. Ale na wojnę musimy szykować się wszystkimi możliwymi środkami.
Prawo, ale także technika. Dajmy żołnierzom niezbędny sprzęt
Skoro omówiliśmy już problemy wynikające z unormowań prawnych, przejdźmy do kwestii czysto technicznych. Powinniśmy bowiem dać wojsku i służbom nie tylko narzędzia prawne, ale także środki techniczne, które posłużą lepszej ochronie (i obronie) granicy.
Załóżmy, że na granicy są zestawy SKYctrl służące do wykrywania małych dronów (klasy FPV) i np. tłumienie systemu ich naprowadzania. Przyjmijmy też, jak proponuje Palowski, że za linią SKYctrl rozstawiamy wyposażony w armatę i pociski przeciwlotnicze zestaw Pilica+.
Rakiety mają zasięg 25 km, ale z reguły antydrony – kilkukrotnie niższy, są wielokrotnie wolniejsze. Jeśli nie zneutralizują urządzenia przeciwnika i spadną np. przy terenie zabudowanym, to już mamy problem.
Klasyczna obrona przeciwlotnicza składała się, jak wyjaśnia dziennikarz Defence24, ze środków lufowych i rakietowych. Dobrym rozwiązaniem byłyby np. systemy laserowe, ale są szalenie energochłonne, mają inne ograniczenia. A systemy mikrofalowe mają określony, niewielki zasięg. Zatem zagadnienie jest bardzo złożone.
Nie możemy, według słów Palowskiego, używać na granicy zwykłych dronów FPV z głowicami bojowymi. I tu ujawnia się najważniejszy jego zdaniem problem: obecnie nie mamy spójnego, przystającego do naszych potrzeb systemu obrony powietrznej. Systemy Wisła i Narew osiągnęły może ok 20 proc. zdolności. I to w porywach.
– Wygląda to źle. Ale nie wpadajmy w pułapkę "wszystko co mamy – na granicę". żaden system op nie pokryje w 100 proc. powierzchni kraju. Zawsze trzeba wybierać. A system trzeba budować latami i cały czas doskonalić, zwłaszcza przy takim rozwoju technologii – mówi dziennikarz Defence24.
Wygląda to źle. Ale nie wpadajmy w pułapkę "wszystko co mamy – na granicę". żaden system op nie pokryje w 100 proc. powierzchni kraju. Zawsze trzeba wybierać. A system trzeba budować latami i cały czas doskonalić, zwłaszcza przy takim rozwoju technologii – mówi dziennikarz Defence24.
Kolejna sprawa to drony przemytnicze. O tym problemie wiemy od dawna, co najmniej od 2017 r. Dlaczego zatem Straż Graniczna nie została dofinansowana i doposażona? Chyba to efekt myślenia "w razie czego pomoże wojsko". To jednak zadania, do których wojsko się nie szkoliło. I tu znowu: to wina polityków, uważa Palowski.
Zagrożenie jest realne. Politycy – do roboty!
Wróćmy tu jeszcze na moment do systemów SKYctrl. Jak mówi Radosław Piesiewicz, produkowane przez jego firmę systemy, dostarczone wojsku trzy lata temu, należałoby zmodernizować. Nie jest tak, jak kilka dni temu pisał na platformie X/Twitter były szef MON, Mariusz Błaszczak, że urządzenia zostały z granicy zdjęte.
Są jednak skuteczne tylko przeciwko mniejszym dronom, niekoniecznie przeciwko bojowym Shahedom. Piesiewicz wyjaśnia, że odcinek o długości np. 100 km byłoby w stanie pokryć 10 takich systemów.
Innymi słowy, aby zabezpieczyć liczącą 418 km granicę z Białorusią, powinno się „postawić” 50 systemów tego rodzaju. Ale nie ucieknie się, jak przekonuje przedsiębiorca, od systemu warstwowego, więc za linią SkyControl powinna być kolejna linia, złożona np. z systemów Pilica+, tylko udoskonalonych np. o radary.
I w ten sposób wracamy do przytoczonego wyżej „przeciwlotniczego paradoksu Russella”. Nie możemy pozwolić sobie na sytuację, w której – w razie ewentualnego konfliktu – kupowane za ciężkie miliardy złotych samoloty F-35 czy śmigłowce Apache w ogóle nie wylecą, bo zostaną unieszkodliwione jeszcze w bazach lotniczych.
Przykład operacji „Pajęczyna”, w której przy pomocy dronów za małe pieniądze Ukraińcy zniszczyli rosyjskie bombowce w bazie na terenie Rosji, jest tu bardzo, ale to bardzo znaczący.
Według Radosława Piesiewicza to może się zdarzyć także w Polsce.
– Scenariusze, w których nasze bazy lotnicze, bazy czołgów czy wyrzutni HIMRAS zostaną zaatakowane i unieszkodliwione, są i leżą na półkach w Rosji. W ciągu 15 minut nasze warte miliardy F-35, Apache i Homary mogą zmienić się w dymiącą kupę złomu. Nie wyobrażam sobie, aby bazy lotnicze, porty czy koszary dużych jednostek nie było zabezpieczone. Patrząc na relację koszt-efekt i wysyłanie F-35, F-16, FA-50 czy nawet Apache'y przeciwko ewentualnym dronom to jakaś abominacja! – ostrzega przedsiębiorca.
Brakuje nam, jak dodaje, uszczelnienia granicy, zabezpieczenia infrastruktury krytycznej (rafinerie, porty, węzły kolejowe, lotniska, główne punkty zasilania i szpitale). Brakuje nam parasola nad tym wszystkim i nad systemami ochrony antyrakietowej i antybalistycznej. I tu jest, duże pole do popisu dla polityków. Ale ci, jak pokazuje ostatnio opisywany przez XYZ przykład ochrony antydronowej (czy raczej jej braku) w portach, nie garną się do załatwienia tematu.
A czasu jest na to coraz mniej.
Zdaniem eksperta
To, co się dziś dzieje, jest trochę poza kontrolą
Pamiętajmy, że np. systemy SKYctrl nie służą do wykrywania np. takich dronów jak Shahed czy Gerbera. Ale jest inna kwestia: słyszę, że nie będziemy strzelać do dronów, bo będziemy czekać, aż dron zawróci. No dobrze, ale kiedy on zawróci? Na którym kilometrze? Obrona przeciwlotnicza powinna działać w ochronie obiektowej, strefowej i strefowo-obiektowej – w takich ugrupowaniach powinny działać wojska. W strefie, np. na granicy, musimy współdziałać ze Strażą Graniczną. To jest właśnie taktyka, w której szczegóły nie będę wchodził.
Ale jest też technika. Taka stacja, jak np. Nur, będzie w stanie „zobaczyć”, że coś leci. Żeby wykryć obiekty nisko lecące, należy wystawić wysunięte posterunki radiolokacyjne, które dadzą nam możliwość wykrycia obiektu lub obiektów na niskiej wysokości. W przeszłości takie posterunki były wystawiane i strefę obniżano nawet do 50-100 m. W celu obniżenia strefy wykrywania można użyć np. stacji radiolokacyjnej Soła lub innych stacji będących na wyposażeniu wojsk opl i wojsk radiotechnicznych. W przeszłości do wykrywania dronów używane były również stacje Liwiec, będące na wyposażeniu wojsk rakietowych. I moje pytanie brzmi: czy one są na granicy? Ufam, że DO RSZ [Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych – red.] wzmocniło system obrony powietrznej. One powinny stać na granicy: zarówno na kierunku białoruskim, jak i ukraińskim. A co z obwodem królewieckim? Czy tam się nic nie dzieje? Inne pytanie: czy jest zintegrowany plan obrony powietrznej? Oraz drugie: od jakich wysokości prowadzone jest namierzanie i obserwacja? Odpowiedź na to pytanie jest tajna, ale powinna znaleźć się w przytoczonym wyżej Planie Zintegrowanej Obrony Powietrznej. Nie chcę być złym prorokiem, ale mam wrażenie, że w końcu spadnie coś, co wybuchnie. Nie sądzę, by rosyjski dron nagle uderzył w szkołę pełną dzieci czy kościół z ludźmi. Za dużo problemów, bo z czegoś takiego naprawdę może wybuchnąć wojna. Dlatego Rosjanie będą raczej stawiali na to, co robią teraz: uderzenia w pola, może podpalenie jakiejś stodoły, wywoływanie zamętu na lotniskach. To też wywoła strach w społeczeństwie, a nie doprowadzi w konsekwencji do wojny z całym NATO.
Główne wnioski
- Polska armia i Straż Graniczna nie jest gotowa na neutralizację zagrożeń dronowych. Zarówno pod kątem sprzętowym, jak i prawnym. Zapisy prawne należy znowelizować, a wojsku dać więcej nowoczesnych systemów przeciwlotniczych, a przede wszystkim - antydronowych.
- Powinno się dokonać nowelizacji ustaw o broni i środkach przymusu bezpośredniego oraz o ochronie granicy państwowej. Żołnierze nie mogą obawiać się użycia broni przeciwko dronom.
- Polski przemysł ma systemy i rozwiązania, mogące pomóc wojsku i służbom w neutralizacji zagrożeń dronowych. Niektóre programy zostały zarzucone, a nasycenie systemami antydronowymi powinno być w wojsku o wiele większe.

