Legendarny klub piłkarski nad przepaścią. Tajski właściciel nie chce oddać władzy
Bez pieniędzy, bez pomysłu, bez perspektyw – tak kibice i zawodnicy Sheffield Wednesday oceniają właściciela Dejphona Chansiriego. Pochodzący z Tajlandii biznesmen notorycznie spóźnia się z wypłatami i unika nawet najbardziej niezbędnych wydatków. Historyczny stadion klubu popada w ruinę, a sprowadzeni w pośpiechu zawodnicy nie mieli nawet obozu przygotowawczego przed sezonem. Choć pojawiło się kilku potencjalnych inwestorów gotowych uratować klub przed upadkiem, ich dotychczasowe oferty Chansiri konsekwentnie odrzuca.
Fot.: Mike Egerton/PA Images via Getty Images
Z tego artykułu dowiesz się…
- Kim jest Dejphon Chansiri, 57-letni biznesmen z Tajlandii.
- Jak doprowadza Sheffield Wednesday do ruiny, mimo że pieniędzy mu nie brakuje.
- Co robią kibice, by wymusić na właścicielu sprzedaż klubu.
Jako dziennikarz sportowy i kibic co tydzień dostarczam Wam najświeższe wiadomości ze świata brytyjskiej piłki nożnej. Polecam pozostałe teksty z serii „Wyspa futbolu".
Sheffield Wednesday to jeden z najstarszych klubów piłkarskich na świecie. Powstał w 1867 r. jako sekcja robotniczej drużyny krykieta, która swoje mecze rozgrywała w środy (stąd nazwa „Wednesday”). Po dwudziestu latach działalności klub w pełni przeszedł na zawodowstwo i szybko rozpoczął grę na najwyższym szczeblu rozgrywek w Anglii. Od 1899 r. nieprzerwanie jego domem pozostaje stadion Hillsborough, kilkukrotnie modernizowany.
Mimo tak długiej historii największy kryzys przyszedł właśnie teraz. Niezapłacone pensje i podatki, brak środków na renowację stadionu i centrum treningowego, masowy exodus zawodników i pracowników, dwuletni zakaz transferowy, bunt kibiców i puste trybuny. Do tego wszystkiego dochodzi marna nadzieja na poprawę sytuacji. A przecież jeszcze niedawno wydawało się, że klub stoi u progu wielkiego sukcesu.
Dobre złego początki
Dejphon Chansiri – którego rodzina kontroluje Thai Union Group, największego na świecie producenta tuńczyka w puszce – kupił Sheffield Wednesday za 37,5 mln funtów w 2015 r. Na początku mocno inwestował w klub, licząc na awans do Premier League, najbardziej prestiżowej ligi Anglii. Dwukrotnie, w latach 2016 i 2017, „Sowy” były o krok od realizacji tego marzenia, przegrywając dopiero w finałowych meczach fazy playoff.
Agresywna strategia szybko jednak obróciła się przeciwko Chansiriemu. Wydatki znacząco przewyższały przychody, a klub złamał zasady finansowe ligi EFL, co skończyło się karą odjęcia 12 punktów. Ostatecznie sankcję zmniejszono do 6 pkt. w 2020 r., ale i tak wystarczyło to, by Sheffield Wednesday spadło do niższej ligi – EFL League One. Od tego momentu sposób zarządzania klubem przez tajskiego właściciela stał się coraz większym problemem zarówno dla drużyny, jak i kibiców.
W czasie pandemii Chansiri nie tylko ograniczył inwestycje, ale także zaczął mieć poważne kłopoty z płynnością finansową. Na początku 2021 r. aż czterokrotnie spóźnił się z wypłatami pensji, narażając klub na kolejne kary. Mimo to wciąż miał wtedy spore poparcie wśród fanów. Czara goryczy przelała się dopiero w 2023 r.
Równia pochyła
Największy kryzys nadszedł w momencie jednego z najlepszych okresów sportowych. Pod koniec sezonu 2022/2023 Sheffield Wednesday zanotowało serię niezwykłych spotkań i – wbrew wszelkim przeciwnościom – zwyciężyło w fazie playoff EFL League One, awansując tym samym do EFL Championship, czyli bezpośredniego zaplecza Premier League.
W tym samym czasie Dejphon Chansiri nie tylko nie wypłacił zawodnikom zaległych pensji, ale również nie uregulował ponad 2 mln funtów podatku. Za to przewinienie klub otrzymał roczny zakaz rejestracji nowych piłkarzy. Choć biznesmen uregulował zobowiązania z opóźnieniem, wcześniej zasłynął fatalnym pomysłem – w jednym z wywiadów zasugerował… zrzutkę. Obliczył, że gdyby 20 tys. fanów wpłaciło po 100 funtów, problem zostałby rozwiązany.
Nie tylko sama propozycja, ale także ton wypowiedzi wywołały oburzenie. Chansiri stwierdził bowiem, że skoro kibice często zachowują się tak, jakby byli właścicielami klubu, to powinni również zacząć w niego inwestować i w ten sposób uratować go przed bankructwem. Od tego momentu relacje tajskiego biznesmena z organizacją kibicowską Wednesday uległy dramatycznemu pogorszeniu – liczba spotkań została ograniczona do minimum, a dziś nie odbywają się już wcale.

Fot.: George Wood/Getty Images
Ze szczyptą soli
Jak donoszą brytyjskie media, sposób komunikacji właściciela Sheffield Wednesday nie tylko z kibicami, ale i z pracownikami pozostawia wiele do życzenia. Nie chodzi tu o zagrywki PR-owe, lecz o bezpośredni kontakt, który tylko pogłębia gorycz w legendarnym klubie.
Mówi się, że Chansiri lubi monologi, ale brakuje mu cierpliwości, by słuchać innych. Uznaje wyłącznie własne pomysły, ma obsesję na punkcie kontroli i nierzadko sam sobie przeczy. Jego jedyną nadrzędną zasadą pozostaje oszczędność – za wszelką cenę.
Z podobnymi zarzutami spotkał się pewnie niejeden szef na świecie. O stylu zarządzania i osobowości właściciela znacznie więcej mówią jednak historia zatrudnienia oraz struktura klubu.
Pan i władca
W Sheffield Wednesday rotacja pracowników jest ogromna. Trenerzy, którzy osiągnęli najlepsze wyniki – Darren Moore, który w 2023 r. wywalczył awans, oraz Danny Rohl, autor najlepszego ligowego wyniku od lat w 2025 r. – odchodzili po zaledwie roku pracy, mimo obowiązujących kontraktów. Podobny los spotykał ich asystentów i większość zawodników.
A jak wygląda sytuacja w kadrze menedżerskiej? Cóż – klub jest jednym z nielicznych na Wyspach, który w praktyce nie posiada zarządu. Rządzi nim jeden człowiek, będący zarazem jedynym udziałowcem. Od 2019 r., kiedy po krótkim epizodzie stanowisko prezesa opuściła Katrien Moore, nikt nie pełnił funkcji dyrektorskiej.
Chansiri pragnie mieć wpływ na każdą decyzję. Kontaktuje się głównie telefonicznie – przez aplikację Line, azjatycki odpowiednik WhatsAppa. To właśnie na jego smartfona trafiają nie tylko informacje, lecz także wszystkie dokumenty – nawet faktury za codzienne wydatki, które i tak są ograniczane do minimum.

Fot.: Michael Regan/Getty Images
Taka sytuacja
Oszczędność jednak nie pozwala właścicielowi wygenerować wystarczającej gotówki, by regularnie wypłacać pensje. Problemy z wynagrodzeniami trwają od dawna, ale w tym roku sytuacja wymknęła się spod kontroli. W maju i czerwcu nikt w klubie nie otrzymał wypłaty. Dopiero na początku lipca zaczęły wpływać zaległe przelewy – dokładnie wtedy, gdy liga nałożyła na Sheffield Wednesday dwuletni zakaz transferowy.
W połowie lipca powinny rozpocząć się przygotowania do nowego sezonu. Problem w tym, że trener opuścił klub, a w ślad za nim odeszło wielu zawodników. Zgodnie z przepisami FIFA piłkarze i szkoleniowcy, którzy przez dwa miesiące z rzędu dostają pensje z opóźnieniem, mogą jednostronnie unieważnić kontrakt. Z tej możliwości skorzystała większość i na kilka tygodni przed inauguracją rozgrywek Wednesday dysponowało zaledwie garstką graczy.
Ostatecznie udało się skompletować drużynę i sztab szkoleniowy przed startem sezonu 2025/26, lecz zbyt późno, by zawodnicy i trenerzy zdążyli wspólnie potrenować. W pierwszym meczu, wyjazdowym starciu z Leicester, kibice Wednesday zostawili sektor gości pusty przez pierwsze pięć minut. Na trybunie zawisł jedynie baner wzywający Chansiriego do sprzedaży klubu. Zawodnicy przegrali 1-2, ale dla fanów to właśnie oni odnieśli moralne zwycięstwo.
W oczekiwaniu
Piękne w tej historii było to, że zarówno baner, jak i kibice Sheffield Wednesday otrzymali aplauz od fanów drużyny gospodarzy – Leicester City. Wszystkim przykro patrzeć, jak legendarny klub stacza się w otchłań mimo wielkiego wsparcia ze strony kibiców i wysiłku zawodników. Nawet liga niechętnie nakłada na niego kolejne sankcje, widząc, że prawdziwym winowajcą jest jedynie nieudolny właściciel.
Od lat EFL (organizacja zarządzająca ligą), władze miasta Sheffield oraz kibice próbują wymusić na Dejphonie Chansirim sprzedaż klubu. Sam Tajlandczyk kilkukrotnie przekonywał, że chciałby dobić targu – ale tylko wtedy, gdy pojawi się „właściwa oferta”. W ciągu ostatnich trzech miesięcy odrzucił propozycje dwóch konsorcjów, z których jedna, jak wiadomo, opiewała na 40 mln funtów. Biznesmen wciąż wycenia klub na około 100 mln funtów.
Ostatnio pojawiły się pogłoski, że zainteresowany zakupem jest John Textor – amerykański biznesmen, który niedawno sprzedał swoje udziały w Crystal Palace, występującym w Premier League. Pytanie tylko, czy będzie skłonny zapłacić tyle, ile żąda Chansiri? A może nie będzie musiał, bo presja rośnie z każdym dniem. Kibice nie pojawili się na ostatnim domowym meczu Wednesday w Carabao Cup i bojkotują także klubowe gadżety.
Być może to właśnie ta presja zmusi w końcu tajskiego właściciela do ustępstw. Zwłaszcza że rodzinny majątek Chansiriego szacowany jest na ponad pół miliarda dolarów.
Główne wnioski
- Zarządzanie Dejphona Chansiriego w Sheffield Wednesday okazało się całkowicie nieefektywne. Klub pogrążył się w kryzysie finansowym i sportowym – regularne opóźnienia w wypłacie pensji, brak inwestycji w stadion czy zaplecze treningowe oraz chaos organizacyjny stały się codziennością. W efekcie zespół otrzymał kary finansowe i dwuletni zakaz transferowy.
- Choć jeszcze niedawno drużyna odnosiła sukcesy sportowe, dziś zmaga się z poważnymi problemami kadrowymi i organizacyjnymi. Masowy exodus zawodników i trenerów, brak obozu przygotowawczego oraz spóźnione wypłaty sprawiły, że klub nie był w stanie należycie przygotować się do obecnego sezonu.
- Presja ze strony kibiców, władz lokalnych i ligowych organów rośnie z tygodnia na tydzień. Niezadowolenie fanów przybiera formę bojkotów meczów i klubowych gadżetów, a medialna krytyka nie ustaje. Wszystko to wskazuje, że trwanie Chansiriego przy sterach staje się coraz mniej realne – a sprzedaż Sheffield Wednesday wydaje się jedyną drogą, by uratować klub przed całkowitym upadkiem.

