Czy polscy odbiorcy prądu mogą spać spokojnie? Szef operatora sieci: przebudowa systemu energetycznego nigdy się nie skończy (WYWIAD)
Cała Europa oczekuje tańszej energii, a tymczasem co chwilę pojawiają się nowe koszty, których jeszcze kilka lat temu nikt się nie spodziewał – podkreśla Grzegorz Onichimowski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych, w rozmowie z XYZ. Z szefem operatora sieci rozmawiamy m.in. o cenach energii, koniecznych inwestycjach, konkurencji na rynku, zmianach w prawie, państwowych subsydiach, a także o niedawnym blackoucie w Hiszpanii i Portugalii.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakich inwestycji potrzebuje dziś polska energetyka.
- Co nam grozi, jeśli nie zdążymy na czas zasypać luki wytwórczej w energetyce.
- Jak mogą kształtować się rachunki za prąd w kolejnych latach.
Barbara Oksińska, dziennikarka XYZ: W poniedziałek praktycznie cała Hiszpania i Portugalia zostały nagle pozbawione prądu. Czy wiadomo już co się stało?
Grzegorz Onichimowski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych: Był to prawdopodobnie największy blackout w Europie od kilkunastu lat. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną zakłócenia. Dokładny przebieg awarii będzie wnikliwie badany przez europejskich operatorów, bo każde takie zdarzenie to okazja do wzmocnienia odporności systemów.
Zajrzyjmy więc na nasze podwórko. Wie pan, kto jest dziś najbardziej wpływowym człowiekiem w polskiej energetyce?
Nie mam pojęcia.
Branża mówi, że pan.
To jedynie pokazuje pozycję operatora systemu przesyłowego w dzisiejszych realiach. Nie kwestionuję, że szef operatora ma dużo do powiedzenia – PSE nie zajmują się tylko przesyłaniem elektronów. Odpowiadamy za bezpieczeństwo i bilansowanie systemu energetycznego. Dlatego oczekuje się od nas recepty, jak robić to bezpiecznie i możliwie tanio. PSE nie są graczem rynkowym – jesteśmy instytucją neutralną, nie reprezentujemy żadnej konkretnej spółki ani technologii.
Rok temu apelował pan, by koncerny energetyczne inwestowały nie tylko w OZE, ale też w stabilniejsze źródła gazowe. I proszę – dziś mamy wysyp projektów gazowych w polskiej energetyce.
Bardzo mnie to cieszy. Nie jest to jednak zasługa moich apeli, ale przede wszystkim kwestia pieniędzy. Poprzez rynek mocy, który wynagradza elektrownie czy magazyny energii za samą gotowość do pracy, mamy wpływ na to, jakie inwestycje są realizowane. To oczywiście wynika z analizy tego, ile potrzebujemy zasobów wytwórczych dla bezpiecznego działania systemu. I cieszymy się, że gdy wskazujemy miejsce w systemie na energetykę gazową, to pojawiają się chętni do realizacji takich projektów. Wcześniej nie było tak dobrze. Na szczęście firmy są dziś skłonne wziąć na siebie część ryzyka, a banki przestały się obrażać na gaz i chętniej go finansują. Wszyscy się zgodzili, że aby zwiększyć wykorzystanie odnawialnych źródeł energii w systemie, potrzebne są elektrownie gazowe, którymi steruje się łatwiej niż blokami węglowymi. A buduje się je względnie tanio i szybko. Mamy coraz więcej OZE i sterowanie systemem jest coraz trudniejsze.
Luka wytwórcza straszy w energetyce
Według PSE już po 2028 r., czyli kiedy skończy się możliwość wspierania elektrowni węglowych, powstanie potężna luka wytwórcza w energetyce, która zagrozi stabilności systemu. Duże koncerny energetyczne pokazują właśnie nowe strategie i plany inwestycyjne na kolejną dekadę. Czy po ich analizie jest pan spokojniejszy?
Tak, luka wytwórcza będzie zdecydowanie mniejsza, jeśli uda się zrealizować wszystkie projekty. Oczywiście jest duży znak zapytania, czy chęci spotkają się z możliwościami. I nie mówię tu tylko o tym, czy znajdą się na to pieniądze. Ryzykiem jest np. łańcuch dostaw, bo gdy wszystkie koncerny zaczną budować bloki gazowe, to kolejki do producentów turbin gazowych się wydłużą. Zwłaszcza że nie tylko Polska stawia na gaz – taki trend obserwujemy też np. w Stanach Zjednoczonych, które szukają nowych mocy dla centrów danych. Polskie spółki, które nie są dużymi graczami na tym rynku i będą chciały kupić dwie-trzy turbiny, siłą rzeczy nie trafią na początek kolejki. Ale oczywiście życzę wszystkim, by realizowali swoje projekty zgodnie z harmonogramem i w wyznaczonym budżecie. Mam nadzieję, że w ten sposób uda się zasypać lukę, jaka powstanie po 2028 r.
A jeśli nie – co to oznacza dla odbiorców prądu?
Że będzie drożej, niż gdybyśmy uporali się z tym problemem. W tym obszarze wielkie zadanie stoi przed administracją rządową. Jeśli nie zdążymy z inwestycjami, to jej rolą będzie postawienie sprawy jasno w Komisji Europejskiej. Trzeba będzie powiedzieć: „Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Zamówienia zostały złożone, kontrakty podpisane, mamy mechanizm finansowania inwestycji gazowych, ale z przyczyn od nas niezależnych projekty są opóźnione. W takiej sytuacji oczekujemy możliwości utrzymania dotychczasowych źródeł do czasu, gdy zastąpią je budowane bloki gazowe”.
Czyli mówimy o dalszym dotowaniu energetyki węglowej?
Tak, ale będzie miała ona inną rolę niż obecnie. Bloki węglowe, ze względu na swoją niską konkurencyjność w stosunku do OZE oraz źródeł gazowych, będą uruchamiane rzadko. To oczywiście problem dla grup energetycznych. Trzeba zastanowić się, jak utrzymać bloki, które mają wysokie koszty stałe, a produkują niewiele energii. Pojawiają się też problemy społeczne, bo elektrownie węglowe zatrudniają zdecydowanie więcej ludzi niż elektrownie gazowe. Jednostki węglowe będą wypadać z systemu, więc trzeba przekwalifikować załogę, dać im nową pracę, pokazać jakąś przyszłość.
Koszty w energetyce rosną
Jak długo będziemy jeszcze żyli w czasach wysokiego ryzyka, że za kilka lat może zabraknąć nam prądu? Kiedy system energetyczny nabierze ostatecznych kształtów?
Świat zaskakuje nas swoją zmiennością, więc obawiam się, że przebudowa naszego systemu nigdy się nie skończy. Codziennie mierzymy się z nowymi wyzwaniami. Cała Europa oczekuje tańszej energii, a tymczasem co chwilę pojawiają się kolejne koszty, których jeszcze kilka lat temu nikt się nie spodziewał. Teraz na przykład z uwagi na napięcia geopolityczne musimy inwestować w fizyczną ochronę infrastruktury i budować zespoły szybkiego reagowania, a to nie są tanie rzeczy. Kto wie, czy za chwilę operatorzy systemów przesyłowych nie będą zobowiązani do zakupu systemów antydronowych na każdą stację energetyczną? Takich dodatkowych wydatków jest mnóstwo, ale mamy też dużo rezerw, które możemy uruchomić, by obniżyć koszty dla odbiorców.
Czyli o taniej energii na razie możemy zapomnieć?
To zależy, o czym mówimy. Jeśli przyjrzymy się cenom energii elektrycznej, to one średnio powinny być coraz niższe. Ze względu na wysoki udział OZE i ograniczoną dostępność mocy dyspozycyjnych będą zdarzać się krótkie okresy z wysokimi cenami, sięgającymi nawet 2 tys. zł za megwatogodzinę. To nie będzie miało jednak dużego przełożenia na średnią stawkę dla klienta końcowego, który najczęściej zabezpieczony jest długoterminową umową. Natomiast jeśli mówimy o całym rachunku za prąd, to sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Wliczamy tu nie tylko cenę energii, ale całość kosztów pracy systemu energetycznego. I to jest duże zadanie dla regulatora, by udzielając nam zgody na budowę linii energetycznej, potrafił przełożyć to na wysokość przyszłej taryfy na przesył energii elektrycznej, którą płacą odbiorcy.
Same PSE planują wydać na rozwój sieci przesyłowej 64 mld zł do 2034 r. Do tego kolejne miliardy złotych dołożą operatorzy sieci dystrybucyjnych. Te wszystkie inwestycje zobaczymy w naszych rachunkach?
Nie jesteśmy dumni z tego, że tak dużo pieniędzy chcemy wydać, a sam plan jest praktycznie cały czas aktualizowany. W przyszłym roku zaprezentujemy jego nową wersję. Chcemy wydać jak najmniej i jak najmniej obciążyć odbiorców. Z drugiej strony chcemy też, żeby był to optymalny model rozwoju sieci. Przykładem są małe reaktory jądrowe, czyli tzw. SMR-y. Z punktu widzenia Polski wydaje się to dość optymalne rozwiązanie. Ich moc jest taka sama jak naszych wysłużonych bloków węglowych. Mogą więc płynnie zastąpić te stare moce, bez konieczności rozbudowy infrastruktury.
Oczywiście nie wiemy, ile taki reaktor będzie kosztował. Bo jaka powinna być cena energii z małego atomu, by inwestorom opłacało się to przedsięwzięcie? Ale na poziomie sieciowym możemy to przeanalizować i ustalić koszty. Muszą się też rozwijać sieci niższych napięć. Spółki energetyczne informują o dużych pieniądzach, jakie na to płyną z Krajowego Planu Odbudowy. Ale to są kredyty, które trzeba będzie spłacić. A kto je spłaci? Każdy z nas w swoim rachunku za prąd.
Czyli znów koszty…
Elektryfikacja gospodarki postępuje i już nie mówimy o tym, jak ceny energii wpływają na nasz rachunek za prąd, ale także, jak wpływają na koszty ciepła czy transportu. Dlatego tak ważna jest optymalizacja kosztów w energetyce. Pamiętajmy też, że im większa konkurencja na rynku, tym lepsze ceny dla klientów.
Uważam na przykład, że zmian wymagają przepisy dotyczące koncesji na obrót energią. To przestarzała instytucja i można ją ograniczyć na przykład tylko do tych podmiotów, które sprzedają energię gospodarstwom domowym. Przecież handel energią to biznes jak każdy inny. Dlaczego mielibyśmy zabronić Kowalskiemu sprzedaży energii do sieci z jego prywatnego domowego magazynu? Oczywiście tym może zająć się w imieniu Kowalskiego agregator. Po co wprowadzać ograniczenia? Dzisiaj w Polsce każdy zakład produkcyjny, cały przemysł może być jednocześnie konsumentem energii i jej producentem. To samo dotyczy ciepła. Nie widzę sensu, by prezes Urzędu Regulacji Energetyki decydował o tym, ile ma kosztować ciepło np. w Białej Podlaskiej.
To kto ma o tym decydować?
Niech decyzje podejmuje burmistrz czy prezydent miasta. Bo to on jest rozliczany z tego, czy mieszkańcy mają tanie, czy drogie ciepło. To samorząd powinien decydować o tym, jak wygląda lokalny rynek energii i co się dzieje w sieci na tych najniższych poziomach, co jeszcze niedawno operatorów w ogóle nie interesowało. Dzisiaj łączna moc przydomowych paneli jest tak wysoka, że istotnie wpływa na cały system energetyczny.
W elektrowniach fotowoltaicznych, tych przydomowych i dużych farmach, zainstalowanych mamy już ponad 22 GW mocy. Do tego dochodzi jeszcze 11 GW w farmach wiatrowych. Zielonej energii w sieci czasem jest tak dużo, że operator musi ograniczać prace OZE, bo nie ma kto tej energii zużyć. Cel był taki, by farmy same bilansowały swoją pracę i wyłączały się, gdy na rynku ceny energii są ujemne. Czy to się udało?
Jesteśmy zdumieni, jak frywolnie niektóre firmy podchodzą do faktu, że muszą płacić 1-1,5 tys. zł za każdą niezbilansowaną megawatogodzinę produkcji. Nie wyłączają instalacji, choć wiadomo, że na produkcji energii nie zarobią, a jeszcze na tym stracą. Ale to nie tylko problem Polski. Niedawno francuski operator wydał bardzo ostry w słowach komunikat do uczestników rynku, żeby nie robili sobie żartów i realizowali swoje obowiązki.
Jakieś 15-20 lat temu zdecydowano w Polsce, że trzeba budować bloki węglowe, myśląc przede wszystkim o ich najwyższej efektywności, o pracy na 100 proc. możliwości. To okazało się kompletnym nieporozumieniem, bo dzisiaj te bloki nie pracują na pełnych mocach. I to samo dotyczy OZE – one też nie będą pracować ciągle na pełnych obrotach. Mamy natomiast masę wytwórców zielonej energii, którzy weszli na rynek energii kompletnie nieprzygotowani, nie wiedząc, jak się na nim odnaleźć. To tak, jakbyśmy pozwolili prawie dwóm milionom ludzi jeździć po drogach bez prawa jazdy. Ustawodawca nie przewidział skutków. Ofiarami są często drobni właściciele instalacji, którzy inwestując w OZE, nie wzięli pod uwagę scenariusza redukcji mocy.
Boom na magazyny energii
Sytuację uratują magazyny energii? Obecnie mamy wysyp projektów magazynowych, ale pytanie, czy one wszystkie w ogóle powstaną?
Wszystkie na pewno nie, bo mamy obecnie wydane warunki przyłączenia dla około 40 GW mocy zainstalowanych w magazynach energii. Widzimy duże zainteresowanie takimi inwestycjami, są też na to pieniądze z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Chcielibyśmy, aby wsparcie finansowe płynęło głównie do tych projektów, które są bliskie finalizacji. Pokładamy w tym duże nadzieje, bo magazyny pomogą nam stabilizować system. W marcu w Wielkiej Brytanii wypadło nagle z sieci kilka bloków gazowych i praca systemu została podtrzymana właśnie przez bateryjne magazyny energii. To szybka rezerwa, którą można przywołać w ciągu zaledwie kilku sekund. Żaden blok węglowy czy gazowy nie jest w stanie działać tak szybko.
Ale z drugiej strony, nie możemy przesadzić i oczekiwać, że magazyny uchronią nas przed dłuższymi okresami, gdy nie świeci słońce i nie wieje wiatr. Obecnie magazyny mogą zasilać sieć przez około cztery godziny, może w przyszłości dojdziemy do ośmiu godzin, ale do ośmiu dni jeszcze daleka droga. Niemniej magazyny są nam bardzo potrzebne i myślę tu także o gospodarstwach domowych. Za chwilę pojawi się duży rynek baterii wycofywanych ze starych samochodów elektrycznych. Taka bateria to kilkadziesiąt kilowatogodzin pojemności, które wraz z fotowoltaiką mogą sprawić, że domy staną się niemal niezależne od krajowej sieci od marca do października.
Czyli pojawią się kolejne magazynowe projekty widmo? Dziś mnóstwo mamy takich projektów w fotowoltaice – mają wydane warunki przyłączenia do sieci, ale nie są realizowane, a tylko blokują dostęp do sieci innym inwestycjom. Jak sobie z tym poradzić?
Projekt ustawy regulujący tę kwestię już jest gotowy. Uwzględnia on wprowadzenie aukcji na dostęp do sieci, które opierać będą się nie tylko na kryteriach finansowych. Dzięki temu będziemy mieli wpływ na to, jakie technologie będą włączane do sieci w danym miejscu. Aukcje zmobilizują też inwestorów do realizacji projektów. To dużo lepsze niż chaos, w którym musimy reagować na różne fikcyjne próby zbudowania kilku megawatów paneli na polu bez odbiorców w okolicy.
Rynek potrzebuje większej konkurencji
Na koniec mam prośbę. Skoro ustaliliśmy już, że ma pan najwięcej do powiedzenia w energetyce, to co poradziłby pan prezesem koncernów energetycznych?
Myślę, że prezesi radzą sobie bardzo dobrze i nie potrzebują moich wskazówek. Oni mają bardzo dobre rozeznanie w tym, co dzieje się w systemie energetycznym, jakie są potrzeby i jakie wyzwania. Widzę też, że są skupieni na zaspokojeniu potrzeb klientów. Tak więc nie ma między nami jakichś fundamentalnych sporów. Mogę jedynie zaapelować, by wszędzie tam, gdzie to możliwe, uruchamiać mechanizmy konkurencji, a subwencje i inne formy wsparcia państwowego ograniczać do absolutnego minimum. Świętym Graalem energetyki jest dziś bez wątpienia elastyczność. Tymczasem cena gwarantowana dla wytwórców energii czy tzw. kontrakt różnicowy są wrogami tej elastyczności. Elastyczność oznacza, że każdy z nas będzie świadomie reagować na sygnały rynkowe. Obecnie nie wszyscy mają taką możliwość, ale ja sam – jako użytkownik pompy ciepła i samochodu elektrycznego – mogę już w istotny sposób optymalizować zużycie energii.
Korzysta pan z dynamicznych cen energii?
Nie, ale chętnie skorzystam, jeśli ktoś za mnie będzie sterował poborem energii. Myślę, że w końcu takie możliwości się pojawią. Takie rozwiązania analizują także PSE i nie jest wykluczone, że trafią one do naszej strategii, nad którą teraz pracujemy. Opublikujemy ją jesienią tego roku.

Główne wnioski
- Przyczyny nagłej utraty dostaw energii w Hiszpanii i Portugalii wciąż nie są znane. Według prezesa PSE Grzegorza Onichimowskiego był to prawdopodobnie największy blackout w Europie od kilkunastu lat. – Dokładny przebieg awarii zostanie szczegółowo zbadany przez europejskich operatorów, bo każde takie zdarzenie to okazja do wzmocnienia odporności systemów – zapewnia szef PSE.
- Operator sieci przesyłowej pozytywnie ocenia strategie największych koncernów energetycznych, które planują duże inwestycje – m.in. w bloki gazowe. – Aby zwiększyć wykorzystanie OZE w systemie, potrzebne są elektrownie gazowe, którymi steruje się łatwiej niż blokami węglowymi. A buduje się je stosunkowo szybko i tanio – podkreśla Onichimowski. Dodaje, że system mogą stabilizować również magazyny energii.
- Prezes PSE apeluje o uruchamianie mechanizmów konkurencji na rynku energii, a subwencje i inne formy gwarantowanego wsparcia państwa ograniczać do minimum. Jego zdaniem zmian wymagają przepisy dotyczące koncesji na obrót energią, tak aby każdy obywatel mógł sprzedawać energię z własnego magazynu. Proponuje też, by o cenie ciepła systemowego decydował burmistrz lub prezydent miasta – obecnie taryfy zatwierdza prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
