Gang przemytników ludzi rozbity w Kenii. Ich ofiary miały trafić do rosyjskiej armii w Ukrainie

Kenijska policja rozbiła gang przemytników, który obiecywał swoim ofiarom pracę w Rosji. Tymczasem mężczyźni mieli trafić do rosyjskich oddziałów na ukraińskim froncie.

Funkcjonariusze przeprowadzili nalot na przedmieściach stolicy Kenii, Nairobi. Jak podaje BBC News, znaleźli tam paszporty oraz fałszywe dokumenty, obiecujące legalną pracę w Moskwie. Do aresztu trafił jeden z naganiaczy, policji udało się też uwolnić 20 ofiar przemytników ludzi.

Okazuje się bowiem, że rośnie liczba Kenijczyków, walczących po stronie Rosji w Ukrainie. Ostatnio ukraińskim siłom udało się wziąć choćby do niewoli jednego z obywateli afrykańskiego państwa, który opowiedział, że oszukano go obietnicami pracy, a tymczasem po przybyciu do Rosji, poszedł na front. To właśnie raporty takich jeńców, przekazanych Kenii przez Ukrainę, skłoniły służby do akcji przeciw handlarzom ludźmi.

Według ukraińskich władz na front trafiają nie tylko Kenijczycy. W ich obozach jenieckich są m.in. obywatele Somalii, Sierra Leone, Togo, Kuby czy Sri Lanki. Jak dodają urzędnicy, krajów tych nie obchodzi los swoich obywateli. "Większość tych państw nie chce ich z powrotem" - mówi rozmówca BBC.

Przestępcy mają dość podobny sposób działania we wszystkich takich ubogich krajach. Najpierw oferują pracę, domagając się dużych sum (ponad 18 tys. dolarów, czyli ponad 70 tys. złotych) za wizy, bilety i inne opłaty. Mieszkańcy tych biednych państw wierzą, że uda im się poprawić los, zgadzają się więc zapłacić. Zamiast jednak do pracy w Rosji trafiają na front, a przestępcy zgarniają też pieniądze od Kremla za zdobycie nowych żołnierzy. Tylko niewielu oszukanych ma szansę wrócić do domu. Najwięcej szczęścia mają ci, którym udało się trafić do ukraińskiej niewoli, wielu bowiem ginie na froncie. A ci, którym uda się wrócić, są albo ciężko ranni, albo mocno straumatyzowani.